Trzeci tom trylogii. Po pozytywnych doświadczeniach z dwoma poprzednimi częściami, musiałem kupić książkę, która zamyka historię. "Diabelskie zaklęcia" z poprzednimi tomami łączy przede wszystkim postać głównego bohatera oraz typ zbrodni, wokół których koncentruje się akcja. Joshua Brolin raz jeszcze musi wykorzystać talenty eksperta profilującego. Żaden wątek nie jest kontynuowany, choć są odwołania do poprzednich tomów, a nawet małe wyjaśnienie dotyczące zakończenia pierwszego tomu. W powieści przewijają się natomiast przyjaciele i znajomi bohatera, znani już poprzednio. Na pierwszym miejscu wypada wymienić Annabel O'Donnel, która przyjeżdża z wizytą do Portland, a wplątana zostaje - zresztą na własne życzenie - w śledztwo.
Jak zdążyłem już napomknąć, akcja toczy się ponownie w Portland i okolicach. W lasach w pobliżu Portland znalezione zostają zwłoki Fleitchera Salhindro. Jego brat, Larry Salhindro, jest przyjacielem Brolina. Zwraca się do niego o pomoc. Brolin asystuje przy sekcji zwłok. Sama sekcja niewiele wyjaśnia. Dopiero analiza toksykologiczna pozwala ustalić, że Fleitcher Salhindro zginął od trucizny, a dokładniej, od jadu pająka. Wszystko zdaje się wskazywać na zwykły wypadek. Tyle tylko, że nie było to pierwsze zdarzenie tego typu. Co więcej, w samym Portland mnoży się liczba osób zaatakowanych przez jadowite pająki. Kiedy na dodatek znalezione zostają zwłoki kobiety zawiniętej w kokon z pajęczej sieci, wszystkie te wydarzenia przestają wyglądać na dzieło przypadku. Ktoś zadaje sobie bardzo wiele trudu, aby z jednej strony zasiać terror wśród ludzi przy pomocy jadowitych pająków, a z drugiej - imitować morderstwa tak, by wyglądały na dzieło ogromnego pająka, który wysysa wnętrzności ofiarom i porzuca je martwe w pajęczej sieci. Policja Portland zgadza się na udział Brolina w śledztwie. Śledztwie bardzo trudnym, bo tym razem przestępca jest nadzwyczaj przebiegły i wodzi policję za nos, podsuwając jej fałszywe tropy.
Wszystko to może być dość interesujące. Jest tylko mały drobiazg, który - jak to czasami bywa - okazał się decydujący: autor nie przekonał mnie do swojego pomysłu. Mógłbym się drobiazgowo rozwodzić, dlaczego całą historię uważam za nieprawdopodobną, tylko po co? Tych, którym książka się podobała, i tak nie przekonam. Owszem, Chattam już wcześniej balansował na granicy prawdopodobieństwa i miewałem wątpliwości, ale w przypadku "Diabelskiego zaklęcia" to coś więcej. Tym razem mógłbym wyliczyć litanię wątpliwości. Szalony plan jest przede wszystkim zbyt skomplikowany. Wiadomo, że im coś bardziej skomplikowane, tym większe prawdopodobieństwo, iż zadziała jedno z praw Murphy'ego. Autor tymczasem usilnie wmawia czytelnikowi, że będzie dokładnie odwrotnie. A wtedy taki wredny czytelnik jak ja dystansuje się od akcji i zaczyna ją śledzić z całkowitą obojętnością, odliczając jedynie kolejne strony do końca. Dużo ich było. Ale szczęśliwie dobrnąłem do ostatniego wersu. Choć przerwy w lekturze sięgały dwóch tygodni. Czy wymaga to dodatkowego komentarza? Zatem czytajcie na własne ryzyko. Może uwierzycie autorowi...
PS. Czy ktoś się domyślił, co ta maska na okładce ma mieć wspólnego z fabułą? Bo ja nijak nie umiem połączyć okładki z zawartością... Oczywiście pytanie było z gatunku retorycznych i miało podtekst mocno złośliwy. |