Recenzje Karola
Orson Scott Card
"Zaginione wrota"
Orson Scott Card Zaginione wrota

Northowie to nietypowa rodzina. Mieszkają na pustkowiu. Trzymają się dala od ludzi. Mają ku temu powody. Niegdyś byli skandynawskimi bogami, ale czasy świetności mają już dawno za sobą. Wszystko przez Lokiego. To on przed czternastoma wiekami zamknął magiczne wrota prowadzące na Westil, rodzimą planetę Northów i pozostałych rodzin, które na Ziemi wykreowały się na bogów. To właśnie dzięki wrotom magia była taka potężna. Talenty, które pozostały dawnym bogom, nie pozwoliły zachować władzy nad ludźmi. Niegdysiejsi bogowie musieli się pogodzić z losem i odejść w cień. Problem Northów polega na tym, że to na nich spadło brzemię odpowiedzialności za upadek.

Danny North ma problem. Choć jest już nastolatkiem, nie wykazuje żadnego talentu magicznego. Tymczasem rodzina nie toleruje osób pozbawionych talentu. Co w praktyce oznacza wyrok śmierci. Kiedy wreszcie Danny odkrywa, że ma talent, jego sytuacja staje się jeszcze gorsza. Danny jest bowiem magiem wrót. A wszystkie rodziny są zgodne co do tego, że posiadanie maga wrót przez jedną z rodzin, to zagrożenie dla równowagi. Należy go więc zlikwidować. Danny usiłuje ukryć swój talent, ale udaje mu się to tylko do czasu. Potem może jedynie uciekać. Tyle tylko, że zna świat ludzi wyłącznie z telewizji i Internetu. Jak przetrwa w obcym dla siebie środowisku?

Początek całej historii jest dość banalny i wyeksploatowany do granic możliwości. Jeszcze jeden wariant opowieści o głupim Jasiu, który okazuje się kimś więcej niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Nie zliczę, ile książek i filmów oparto na tym motywie. Wiele z nich naprawdę świetnych. Wszystko zależy od tego, jaki autor ma pomysł na rozwinięcie historii.

Przygody Danny'ego są na tyle ciekawie przedstawione, że książka jest znośna. Równolegle opowiadana historia Kluchy na Westilu też jest interesująca. Może dlatego, że jest tak enigmatyczna. O całej powieści wypada stwierdzić, że widać potencjał, ale narracja jest nierówna. Czasami odnosiłem wrażenie, że wątki są sklejone na siłę. Zwroty akcji nie wynikały z wewnętrznej dynamiki historii, ale z ingerencji autora, który najwyraźniej zmieniał zdanie i kierował fabułę w inną stronę. Kiedy przeczytałem posłowie, lepiej to rozumiem. To trochę podobny przypadek jak z "Drogą królów" Sandersona. Kiedy powieść rodzi się tak długo, komplikacje okołoporodowe są nieuniknione. Z drugiej strony, kontynuacja może być doskonała, bo nie będzie obarczona tyloma zaszłościami. Tak było w przypadku cyklu Sandersona. Czy tak będzie z tym cyklem? Będę wiedział po przeczytaniu następnego tomu.

Site copyrights© 2015 by Karol Ginter