Orson Scott Card
"Ojciec wrót"

Orson Scott Card Ojciec wrót

To dość paskudne, gdy jest się więźniem we własnym ciele. A taki właśnie los spotkał Danny'ego Northa. Set przejął kontrolę nad jego ciałem. Choć nie do końca. W pewnych sytuacjach Danny jest w stanie powstrzymać Seta. Sabotować niektóre jego działania. Niewielka to może pociecha, ale jednak daje choć trochę nadziei.

Pat zauważa zmiany w zachowaniu Danny'ego. Domyśla się, jaki los go spotkał. Uprzedza o zagrożeniu wszystkich znajomych. Szuka też sposobu na uratowanie ukochanego. Niestety, jedyny pomysł, który przychodzi jej do głowy, jest dość radykalny i nieprzyjemny. Nie ma żadnych gwarancji, że jego realizacja zakończy się sukcesem. Czy ryzyko się opłaci?

Odniosłem wrażenie, że autor zupełnie nie miał pomysłu na ostatni tom trylogii. Fabuły starczyłoby na porządne opowiadanie. Reszta to jakieś wypełniacze, które nic albo niewiele wnoszą do głównego wątku. Powtarzane co jakiś czas jałowe dyskusje nastolatków o niczym to trochę mało. Nawet jeśli doprawione były pewną dawką humoru, to był on niskich lotów.

Card bawi się w tym tomie inspiracjami zaczerpniętymi z religii egipskiej i tradycji judeochrześcijańskiej. Buduje skomplikowane konstrukcje, aby wyjaśnić pochodzenie magii, życia, dobra, zła itd. Na swój sposób ciekawe, ale czułem się jak na katechezie przedszkolnej, gdy czytałem o kuszeniu ludzi przez złe duchy (jak je zwał, tak zwał).

Szkoda, że wątek z Westilu potraktowany został kompletnie po macoszemu. Miał on w mojej opinii spory potencjał. Został on zmarnowany.

Zupełnie nie wiem, co miał wnieść do fabuły wątek z rodzicami Danny'ego. Nijak nie wpływał na całość. Typowy wypełniacz.

Powrót Hermii był kompletnie niezrozumiały, dopóki nie przeczytałem zakończenia. I tak nie ma on logicznego uzasadnienia, ale przynajmniej wiem, do czego autor go potrzebował.

Skończę z tym biadoleniem. Pozostał żal, bo zmarnowanego czasu nic mi nie zwróci.

Site copyrights© 2018 by Karol Ginter