Czerwony Rycerz przyjmuje służbę u cesarza. Tyle tylko, że zanim dociera do Liwiapolis, stolicy cesarstwa, dochodzi do próby przewrotu i cesarz zostaje więźniem. Córka cesarza ledwo uchodzi z życiem przed zamachowcami. Udaje jej się jednak utrzymać miasto i zorganizować obronę. Jedyną szansą dla niej są najemnicy dowodzeni przez Czerwonego Rycerza.
Tymczasem pokonany pod Lissen Carak Głóg wycofuje się do Dziczy. Szykuje się do nowej wojny. Tworzy armię. Zwraca się przeciwko tym, którzy jeszcze do niedawna byli jego sojusznikami, ale porzucili go w chwili klęski. Tylko garstka wie, że jest to prolog wielkiego starcia potężnych sił. Głóg jest tylko narzędziem jednej ze stron konfliktu.
Podobnie jak w przypadku "Czerwonego rycerza", mam mieszane uczucia. Wszystkie mankamenty, które wyliczałem poprzednio, znowu dawały o sobie znać. Dodatkowy zamęt wywołuje geografia, bo nazewnictwo zaczerpnięte zostało ze średniowiecznej Europy, ale ma się ono nijak do tej historycznej geografii.
Chociaż kręcę nosem na wiele aspektów narracji, to doceniam talent Camerona jeśli chodzi o oddawanie realiów średniowiecznej wojskowości. Najważniejsze, że fabuła wciąga i nie nudzi. A że są płycizny, trudno. Przeboleję. Półki księgarskie zapełnione są wprawdzie książkami fantasy, ale znalezienie przyzwoitej lektury to rzecz niełatwa.