Już w trakcie I wojny światowej Edward Trapp zrozumiał, że wyświechtane frazesy polityków o służbie ojczyźnie, poświęceniu, odwadze itd. niewiele znaczą, gdy człowiek stanie oko w oko ze śmiercią. Niemiecki ciężki krążownik błyskawicznie posłał na dno brytyjski okręt, na który zamustrowano Trappa. Nieważne, jak wielkie były pokłady odwagi marynarzy, ich życie zakończyła celna salwa wroga.
Młody Trapp był jedynym członkiem załogi, który przeżył. Po kilkunastu dniach dryfowania po morzu, nie ostała się w nim nawet najmniejsza krzta patriotyzmu. Wszystkie wpajane mu latami uczucia wyższe zastąpiła egoistyczna chęć przetrwania za wszelką cenę. Został uratowany, ale odtąd pielęgnował swój pozbawiony zasad egoizm. Wybuch II wojny światowej stał się kolejną okazją do wzbogacenia się. Był tylko jeden problem: świat nic nie wiedział o jednostronnie ogłoszonej przez Trappa neutralności.
Wydawało się, że Trapp doskonale opanował umiejętność niezauważonego przemykania się przez Morze Śródziemne. Przemycał towary i zarabiał na nieszczęściu innych. Do czasu. Jego działalność została zauważona przez brytyjskiego admirała. Postanawia on wcielić okręt Trappa do Royal Navy. Tak zaczyna się wojenna przygoda pozbawionego zasad samozwańczego kapitana. Trapp nie byłby jednak sobą, gdyby nie spróbował skorzystać z każdej nadarzającej się okazji do zdobycia bogactwa.
Osadzona w realiach II wojny światowej książka przygodowa - tak najkrócej można scharakteryzować tę powieść. Dodając do tego, że jest to pełna czarnego humoru opowieść o losach typów spod ciemnej gwiazdy, wśród których ląduje narrator, czyli oficer brytyjskiej floty handlowej. Ironią i sarkazmem bijącymi z jej kart można by obdzielić kilka książek. Od kiedy przeczytałem ją pierwszy raz 30 lat temu, jest dla mnie punktem odniesienia, jeśli chodzi właśnie o sarkazm i ironię. I wciąż zaśmiewam się przy lekturze, choć może nie tak jak za pierwszym razem, bo wiele fragmentów znam już wręcz na pamięć.