Minęło 10 długich lat, ale wreszcie się udało. John Carter wraca na Marsa, czyli Barsoom. Trafia jednak do legendarnej krainy, do której udają się mieszkańcy planety pragnący śmierci. Prawie nikomu nie udało się stąd wrócić do świata żywych. Nic w tym dziwnego, bo grasują tu krwiożercze potwory, brutalnie mordujące zaskoczonych pielgrzymów. Tymczasem, według opowieści, na osoby podróżujące tajemniczą rzeką Iss czeka dolina miłości, spokoju i odpoczynku. Rzeczywistość okazuje się piekłem.
John Carter szybko udowadnia przeciwnikom wszelkiej maści, że nie warto z nim zadzierać. Wspiera go w jego wysiłkach Tars Tarkas, a potem kolejni sojusznicy. I choć przeciwności się piętrzą, John Carter zrobi wszystko, by dotrzeć do swojej ukochanej Dejah Thoris. Nawet jeśli oznacza to konieczność zgładzenia tysięcy istnień po drodze.
Drugi tom przygód herosa z Ziemi na Marsie jest jeszcze bardziej nasycony akcją niż pierwszy. Ledwo bohater cudem wyjdzie cało z jednych tarapatów, już zaraz pakuje się w kolejne. Nawet jeśli czasami widać, że powieść ma swoje lata, lektura jest dość przyjemna. Chyba najbardziej razi patos. Niczym żywcem wyjęty z romansów rycerskich. Kiedy przymknie się na to oko, jest co całkiem znośna fantastyka przygodowa.