Dan Brown zebrał u mnie gromy za "Kod
Leonarda da Vinci". Jednak "Anioły
i demony" uważam za przyzwoite
czytadło. Postanowiłem zatem dać autorowi
kolejną szansę. "Cyfrowa twierdza"
nie ma przynajmniej nic wspólnego z
historią. Nie groziły mi zatem ubytki
w szkliwie od zgrzytania zębami.
Tytułowa "Cyfrowa twierdza"
to algorytm kodowania danych przesyłanych
pocztą elektroniczną. Amerykańska
Narodowa Agencja Bezpieczeństwa (NSA)
skonstruowała superkomputer TRANSLATOR,
pozwalający złamać szyfr chroniący
dowolną wiadomość. Przy jego tworzeniu
pracował genialny japoński kryptolog,
Ensei Tankado. Opuścił NSA, kiedy
okazało się, że kierownictwo Agencji
będzie mogło łamać dowolne kody i
czytać dowolne zaszyfrowane wiadomości
bez żadnego nadzoru i kontroli zewnętrznej.
Chciał ujawnić prawdę o istnieniu
TRANSLATORA, ale NSA postarała się
o zdyskredytowanie jego wiarygodności.
Nikt mu nie uwierzył. Postanowił sięgnąć
po szantaż. Stworzył algorytm kodowania
danych, którego nie można złamać.
Zażądał od NSA ujawnienia prawdy o
TRANSLATORZE. W przeciwnym wypadku
chciał upowszechnić swój algorytm,
tak aby TRANSLATOR stał się praktycznie
bezużyteczny. Gdy jego żądanie nie
zostało spełnione, zrealizował swą
groźbę. Opublikował "Cyfrową
twierdzę" w Internecie. Tyle
tylko, że opublikowana wersja była
bezużyteczna. Sama była zakodowana.
Miała dowieść skuteczności algorytmu.
Algorytm miał otrzymać ten, kto zapłaci
najwięcej. Bojąc się zagrożenia ze
strony NSA, Tankado oświadczył, że
przekazał kopię algorytmu nieznanej
osobie. Akcja powieści zaczyna się
w momencie śmierci Tankado w Hiszpanii.
Do Hiszpanii wysłany zostaje David
Becker, który ma za zadanie sprawdzić,
czy przy zwłokach nie pozostał klucz
do szyfru. W Stanach z kryzysem zmierzy
się jego ukochana, Susan Fletcher.
Musi odkryć plan Tankado i tożsamość
jego współpracownika. Nie domyśla
się nawet, jak wielkie niebezpieczeństwo
grozi tymczasem jej ukochanemu.
"Cyfrowa twierdza" była
zdecydowanie najsłabszą z powieści,
które towarzyszyły mi w podróży. Przede
wszystkim dlatego, że sam pomysł łamania
szyfrów chroniących wiadomości przesyłane
pocztą elektroniczną wydał mi się
lekko niedorzeczny. Problemem nie
jest kodowanie, ale ilość informacji,
którą trzeba przejrzeć. Zwłaszcza
że informację można przesłać w postaci
obrazka i co wtedy zrobi komputer?
To żaden szyfr, a jak w natłoku przesyłanych
pocztą elektroniczną obrazków wyłowić
te, które zwierają wiadomość? Tym
samym idea była dla mnie oderwana
od rzeczywistości. Nie potrafiłem
się wczuć, a bez zaangażowania emocjonalnego,
lektura stała się nijaka. Gdyby nie
to, powieść byłaby znośna. Wprawdzie
profesor i zarazem dziekan w roli
agenta terenowego, który non stop
posługuje się kłamstwem, to pomysł
dość nietypowy, ale można przyjąć,
że dopuszczalny. Tym bardziej, iż
Brown dość zgrabnie wyjaśni, dlaczego
David Becker musiał trafić do Hiszpanii.
Zauważyłem to już przy lekturze "Aniołów
i demonów", że Brown umiejętnie
wyjaśnia pozorne niedorzeczności.
Czasami oczywiście potrafi się potknąć.
Psychopatyczny morderca jest niby
głuchy, co autor wielokrotnie podkreśla
(np. na stronie 355), ale w czasie
dramatycznego pościgu za bohaterem
potrafi usłyszeć odgłos upadku (strona
363). Za to autor potrafi zafundować
czytelnikowi sporą dozę atrakcji w
postaci nagłych zwrotów akcji. To
największa zaleta powieści. Jedyny
powód, dla którego warto ją przeczytać. |