Han Solo udaje się na planetę Kessel. Reprezentuje Nową Republikę i liczy, że uda mu się wciągnąć Kessel do grona planet tworzących ten nowy byt polityczny. Niegdyś, jako przemytnik, robił interesy na Kessel, szmuglując wydobywaną tam przyprawę o unikalnych właściwościach. Ma więc nadzieję, że wcześniejsze doświadczenia pozwolą mu porozumieć się z aktualnymi władzami planety. Złudzenia giną w salwach, które strącają "Tysiącletniego Sokoła". Han Solo i Chewbacca zostają pojmani i skazani na dożywotni pobyt w czeluściach kopalnianych szybów, w których wydobywa się przyprawę. Status oficjalnego przedstawiciela Nowej Republiki na nic się nie przydaje, a ucieczka wcale nie będzie rzeczą łatwą.
Luke Skywalker postanawia odbudować zakon rycerzy Jedi. Uzyskuje aprobatę władz Nowej Republiki. Teraz czeka go najtrudniejsze zadanie: odnaleźć osoby władające Mocą i przekonać je, by zechciały szkolić się w tajnikach posługiwania się nią w akademii Jedi. Wymaga to przede wszystkim opracowania skutecznej metody wykrywania osób posiadających zdolność władania Mocą.
Jest w tej książce sporo naprawdę dobrych pomysłów. Narracja nie utyka. Wystarczająco dużo zwrotów akcji, by przykuć uwagę czytelnika. Równocześnie jednak są te same mankamenty, które wytykałem po lekturze książek, gdzie Kevin J. Anderson był współautorem. Głównie chodzi o brak wiarygodności psychologicznej postaci. Swoją drogą, pomysł na przyprawę od początku wydawał mi się inspirowany "Diuną". Zabawne, że w cykl o Diunie autor zaangażował się parę lat po napisaniu "W poszukiwaniu Jedi". Jak widać, musiał być pod dużym wrażeniem twórczości Herberta już wcześniej. W każdym razie, "W poszukiwaniu Jedi" trudno mi jednoznacznie ocenić. Trochę było zgrzytów przy lekturze, ale chyba nie mogę oczekiwać zbyt wiele. To przecież fantastyka. Nieco słabsze czytadło na letnie dni i tyle. Ciekawe, jak wypadnie kontynuacja? |