Jack Havig urodził się ze zdolnością podróżowania w czasie. Zdolność ta objawiała się już, gdy był niemowlakiem. Reakcje rodziców skłoniły go do ukrywania swoich niezwykłych umiejętności. Przez lata nękało go pytanie, czy jest wyjątkowy, czy może są też inni obdarzeni talentem podróżowania w czasie? Przemieszczał się do różnych epok i w różne miejsca, ale dopiero podczas wizyty w Jerozolimie w dniu ukrzyżowania Jezusa spotyka wreszcie inne osoby podróżujące w czasie. Spotkanie to diametralnie zmienia jego życie. Okazuje się, że grupa osób obdarzonych zdolnością podróżowania w czasie stworzyła bazę w przyszłości. Ich przywódcą jest Caleb Wallis. Jack Havig decyduje się do nich dołączyć. Czy jednak cele Wallisa i metody ich realizacji są do zaakceptowania? Jack Havig stanie przed trudnymi wyborami. Od niego zależeć będzie przyszłość ludzkości.
Anderson przyjął dość specyficzną formę narracji. Są to rzekomo wspomnienia jego dalekiego krewnego, który z kolei wiele faktów zawdzięcza opowieściom samego Haviga. Mimo tego narracja jest dość uporządkowana chronologicznie.
Powieść ta dowodzi, że czas dużo lepiej obchodzi się z bajkami o podróżach w kosmos, niż opowieściami osadzanymi w przewidywalnych realiach. Przyszłość nigdy nie jest taka, jak ją sobie wyobrażamy. Gdybym czytał tę książkę w latach osiemdziesiątych, przed upadkiem komunizmu, nie zdezaktualizowałaby się ona tak mocno. Jednak od jej ukazania się minęło blisko 40 lat. Realny socjalizm rozsypał się niczym domek z kart. Groźba konfliktu nuklearnego - choć przecież wciąż realna - nie spędza już nikomu snu z powiek. Teraz na topie są islamscy terroryści, ogólnoświatowy kryzys gospodarczy i ocieplenie klimatu. A za kilka lat nękać nas mogą zupełnie inne upiory. Problem z przyszłością polega na tym, że nie sposób jej przewidzieć. Futurolodzy, gdyby płacono im od spełnionych przepowiedni, pomarliby już dawno z głodu. Swoją drogą nie rozumiem, dlaczego specjalistom od ekonomii tyle się płaci, skoro są bezradni jak dzieci w obliczu kryzysu, a ich zdolność przewidywania przyszłości - nawet w perspektywie kilku miesięcy - jest żadna. To jednak dygresja. Faktem jest, że nie wszystkie powieści wyrwane z kontekstu czasowego są w stanie się obronić. A i tak jestem jeszcze z pokolenia, które wychowywano w lęku przed wojną dwóch bloków polityczno-militarnych. Z perspektywy czasu tamte lęki wydają się niepoważne. Dlatego wizja przyszłości Andersona - miejscami mocno pesymistyczna - wypada niezbyt przekonująco. Człowiek, kiedy już zmuszają go do tego okoliczności, skłonny jest podejmować właściwe decyzje. Jednak trudno go mimo wszystko określić mianem istoty racjonalnej.
Kręcę nosem na apokaliptyczne wizje Andersona, ale nie jest on przecież takim pesymistą, jak przykładowo Wells. Zresztą przywoływany w powieści w zawoalowany sposób. Mimo wszystko Anderson wykazuje wiele wiary w lepsze jutro. Tyle tylko, że nie od razu. Swoją drogą, zabawa w przewidywanie przyszłości nigdy nie będzie miała zbyt wiele wspólnego z nauką, choć przecież mówimy o fantastyce-naukowej.
Czytałem wiele opowiadań i powieści o podróżach w czasie. Ta jest jedną ze słabszych. Autor unika zajmowania stanowiska w sprawie ewentualnych paradoksów. Niby bohaterowie starają się nadmiernie nie ingerować w przeszłość, ale przecież nawet drobna ingerencja może mieć ogromne konsekwencje. Przywołam tu znany już od dawna "efekt motyla". Anderson lawiruje, byle tylko nie narazić na szwank fabuły, a w efekcie można odnieść wrażenie, że tak naprawdę nie ma wolnej woli, bo wszystko się już zdarzyło. Odgrywamy swoje w dramacie, ale przyszłość jest niezmienna. I jest to tylko jedna przyszłość. Dokonywane przez nas wybory niczego nie zmienią. Brr, przerażająca wizja.
Miałbym ochotę poznęcać się trochę nad autorem ze względu na jego ułomną znajomość historii, ale w końcu to tylko fantastyka Choć Anderson mógł mieć tyle przyzwoitości, żeby nie datować tak fatalnie ukrzyżowania Jezusa.
Paradoksalnie, choć mam wiele zastrzeżeń, powieść uważam za niezłą. Narracja jest interesująca. Fabuła nawet się broni. Szkoda, że w Polsce ukazała się niewielka część twórczości Andersona, więc wiele aluzji pozostało dla mnie nieczytelnych (np.
o cywilizacji Maurai). Warto było tę książkę przeczytać. |