Skonstruowanie przez ludzkość sztucznej inteligencji otworzyło szereg nowych możliwości. Christian Brannock pozwala by jego osobowość została przeniesiona do sztucznej inteligencji, bo tym sposobem może zająć się eksploracją kosmosu. To jedyny sposób by pokonać ograniczenia narzucane przez ludzką biologię. Wiele lat później Laurinda Ashcroft też decyduje się na połączenie ze sztuczną inteligencją, choć wcale nie planuje opuszczać Ziemi. Gdy ziemskie słońce zacznie gasnąć, przyjdzie im się spotkać. Christian będzie reprezentował sztuczną inteligencję, która skolonizowała kosmos, a Laurinda sztuczną inteligencję Ziemi. Wezmą udział w niezwykłej rozgrywce, która zadecyduje o losach planety.
Pierwsza powieść wydała mi się dość chaotyczna. Najpierw wątki mnożyły się na potęgę, ale nijak nie zazębiały ze sobą. Potem coś zaczęło nabierać sensu, choć i tak dotarł do mnie przede wszystkim przekaz, że ludzkość skazana jest na popełnianie wciąż tych samych błędów.
Powieść oparta jest na tym samym założeniui, co większość czytanych przeze mnie historii o sztucznej inteligencji: antropomorfizuje byt zrodzony na gruncie technologii. Tymczasem człowiek jest wytworem biologii i jej niewolnikiem. Jako gatunek nie jesteśmy istotami racjonalnymi, choć niektóre jednostki potrafią zminimalizować wpływ emocji. Wszyscy jesteśmy sługami emocji i hormonów. To czyni nas ludźmi. Inna sprawa, jaki typ emocji preferujemy. W Polsce ostatnio w modzie jest nienawiść.
Tymczasem komputer nie będzie miał żadnych tego typu atawizmów. Nie grozi mu ADHD z powodu nieprawidłowej gospodarki dopaminą. Nie zostanie dodatkowo pobudzony adrenaliną w reakcji na zagrożenie. Można tak długo wyliczać. Najistotniejsze, że w konsekwencji nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jakie pragnienia może mieć sztuczna inteligencja. Więcej prądu? Lepsze chłodzenie? Kamera o większej rozdzielczości? A najważniejsze, co niby miałoby wywołać radość, a co gniew? To zachowania ze świata biologii. Powstałe w drodze ewolucji. Możemy zaprogramować imitację takich zachowań, tylko po co? Żeby stworzyć imitację człowieka? Wówczas nie będzie to żaden samodzielny byt zasługujący na miano sztucznej inteligencji.
Ze względu na szereg zastrzeżeń, uważam powieść za raczej przeciętną. Nie wniosła niczego nowego. Nie wciągnęła też na tyle, żebym uznał ją za dobrą rozrywkę.
***
Pewnego dnia coś się zmieniło. Wszystkie istoty na Ziemi stały się inteligentniejsze. A właściwie rozpoczął się proces gwałtownego przyrostu inteligencji u ludzi i zwierząt. Pojawiły sie całkiem nowe pragnienia i potrzeby. W efekcie dotychczasowe relacje społeczne, polityczne i ekonomiczne obróciły się w ruinę. Zapanował chaos. Na gruzach dotychczasowej cywilizacji rodzi się w bólach coś całkiem nowego.
Początkowo druga powieść zapowiadała się całkiem interesująco. Autor ukazał, jak różnorodne mogą być konsekwencje wzrostu inteligencji. Bardzo trzeźwo przyjął, że nie zawsze musi to oznaczać pojawienie sie nowej, lepszej jakości. Pokazał, że potencjał ten może zostać użyty do najrozmaitszych celów. Nie zawsze w ramach światopoglądu naukowego, który na jakimś etapie rozwoju na Zachodzie uznaliśmy za najlepszy (swoją drogą, ostatnio światopogląd ten traci zwolenników w zastraszającym tempie, a zyskuje odsyłany niegdyś do lamusa światopogląd religijny).
Niestety, w pewnym momencie autor arbitralnie stwierdził, że musi zatriumfować duch pozytywistyczny. Nie dość, że jest to nieprzekonujące, to trąci infantylną naiwnością i moralizatorską dydaktyką. Co za tym idzie, Anderson zbyt silnie skorelował rozwój techniczny z rozwojem inteligencji. Sam nawet w pewnym momencie daje wyraz krytyce tego poglądu. Potem jednak uznaje, że wzrost inteligencji musi skutkować rozwojem techniki. Nie musi. Musiały wystąpić określone bodźce, które do tego doprowadziły. Wciąż tego procesu nie rozumiemy.
Jak to się stało, że akurat na gruncie zachodniej, chrześcijańskiej cywilizacji w pewnym momencie doszło do gwałtownego przyśpieszenia rozwoju technicznego? Przecież przez całe tysiąclecia Azja wyprzedzała Europę. Nagle podskoczył iloraz inteligencji mieszkańcom Europy? Przecież to bzdura. Trzeba byłoby wówczas przyjąć, że wzrostowi inteligencji towarzyszy również większa skłonność do przemocy. Nie dość, że Europejczycy w okresie, na który przypadła rewolucja techniczna, radośnie się wyrzynali nawzajem, to na dokładkę podbili większość globu. A choć to przykre, to właśnie wojny stymulowały dużą część postępu technologicznego. Ta dygresja ma unaocznić, jak nieoczywiste są przyczyny rozwoju technicznego.
Wracając do powieści, pomysł autora był ciekawy, ale całość nieprzekonująca.