Kiedy kupowałem tę książkę, kierowałem się przede wszystkim znajomością kilku innych powieści Aldissa, które w swoim czasie uznałem za niezłe. Niestety, każdemu autorowi może przytrafić się wypadek przy pracy. Czasami może to być prawdziwa katastrofa, jak w przypadku właśnie tej powieści. Jedno, co mnie zdumiewa, to fakt, że książka znalazła wydawcę.
Początkowo historia nie zapowiadała się źle. Edward Bush, artysta, zaszył się w okresie kryptozoiku, aby odzyskać natchnienie. W świecie, w którym podróżuje się w czasie za pomocą umysłu, nie jest to nic niezwykłego. Podróże w czasie są rodzajem ucieczki od rzeczywistości. Nie pozwalają one jednak na żadną interakcję z otaczającym światem. Można być jedynie biernym obserwatorem. Podróżnicy w czasie mogą za to nawiązywać interakcje z innymi podróżnikami. Nie wszyscy jednak mogą pozwolić sobie na długi pobyt w przeszłości. Bush jest jednym z wyjątków. Zawdzięcza to swojej pozycji zawodowej, która z kolei jest konsekwencją jego nadzwyczajnych talentów w dziedzinie podróżowania w czasie. Istnieją bowiem pewne ograniczenia dotyczące podróży w czasie: bez trudności można przenosić się do czasów odległych, ale cofnięcie się o kilka lat jest niemożliwe. Bush potrafi przenieść się do stosunkowo nieodległych czasów. Na stronie 43 chwali się, że udało mu się cofnąć do czasów brązu, czego nie zdołał osiągnąć nikt inny. To pierwszy z błędów autora. Później pozwala bohaterowi przenosić się do pierwszej połowy XX wieku...
Właściwie trudno mówić o fabule, bo jest ona niespójna. Narracja się rwie. Autor nie ma jasnej koncepcji historii, którą chce opowiedzieć. Najpierw skupia się na problemach egzystencjalnych bohatera, potem na jego relacjach z matką i ojcem i bełkocze coś o kazirodztwie, a wreszcie wymyśla, że w rzeczywistości czas płynie odwrotnie, niż wszyscy sądzimy. Brak jednak jakiegoś błyskotliwego uzasadnienia takiej koncepcji. Jest po prosu stwierdzenie, że przerasta to możliwości poznawcze ludzi. Pada kilka "genialnych" pomysłów, typu "śmierć to narodziny", "najpierw słowa są wypowiadane, a dopiero potem rodzą się myśli", a wreszcie absolutny hit: "odbytem wchłaniamy pożywienie, które potem wydalamy na talerz". Autor mocno przesadził z używkami. Najlepiej trzymać się z daleka od tej powieści. Tylko mnie zniesmaczyła. Ale jakim cudem Aldissowi udało się to wydać, tego nigdy nie zrozumiem. |