|
Przed laty czytałem parę książek tego
autora. M.in. sześcioksiąg "Kobra".
Nie był to może cykl, który wywarł na
mnie duże wrażenie, ale pozostało wspomnienie
przyzwoitego rzemiosła pisarskiego.
Zahn produkuje czytadła w starym gatunku
space opera. Lekkie i mało skomplikowane.
Na sezon wakacyjny w sam raz.
Akcja powieści toczy się w nieodległej
przyszłości. W roku 2016, po odkryciu
technologii przeskoków w hiperprzestrzeni,
ludzkość wyrusza do gwiazd. Szuka
nowych planet do zasiedlenia. Niestety,
okazuje się że wszystkie planety,
do których docierają statki kosmiczne
Ziemian, są już skolonizowane. Zasiedlili
jej już przedstawiciele innych cywilizacji,
które wcześniej od ludzkości odkryły
zalety podróży międzygwiezdnych. Co
gorsza, pierwsze kontakty z przedstawicielami
bardziej zaawansowanych cywilizacji
nie zawsze przebiegają w przyjaznej
atmosferze. Z pomocą ludziom spieszą
Ctencri, czyli rasa galaktycznych
kupców. Oferują swoje usługi w pośredniczeniu
w handlu galaktycznym oraz wprowadzeniu
w tajniki międzyplanetarnej dyplomacji.
Dzięki kontaktom z Ctencri ludzkość
dowiaduje się, że w znanym wszechświecie
wszystkie zdatne do kolonizacji planety
są już zajęte. Ctencri oferują też
Ziemi sprzedaż jedynej planety, która
nie budzi zainteresowania Obcych.
Astra, bo tak nazwano tę planetę,
jest zbliżona do Ziemi jeśli chodzi
o skład atmosfery. Posiada też wodę.
Ma jednak poważny mankament: brak
na niej jakichkolwiek metali. To właśnie
powód, dla którego Obcy skłonni są
odstąpić ją Ziemianom. Wiadomo, że
metale to nie tylko surowce, ale też
istotny składnik niezbędny do wegetacji
roślin i istnienia zwierząt. Przedstawiona
przez Ctencri oferta wydaje się zatem
mało atrakcyjna. Zagospodarowanie
planety wymaga zbyt wielu nakładów.
Na forum ONZ jedynie Stany Zjednoczone
wykazują zainteresowanie ofertą. Otrzymują
więc z ramienia ONZ mandat do zarządzania
Astrą. Na Astrę ruszają amerykańscy
koloniści.
Koloniści na obcej planecie nie mają
łatwego zadania. Dość szybko zaczynają
rodzić się konflikty między wojskiem
a cywilnymi osadnikami. Sytuację pogarsza
odkrycie tajemnicy, którą skrywa planeta.
Okazuje się, że Astra była niegdyś
zagospodarowana przez obcą cywilizację.
Pozostała po niej wysokozaawansowana
technologia, która może teraz przynieść
osadnikom ogromne profity. Tyle tylko,
że zapomniana dotąd planeta staje
się natychmiast centrum zainteresowania.
Niektórzy chcieliby siłą przejąć kontrolę
nad Astrą. Dotyczy to zarówno przedstawicieli
obcych cywilizacja, jak i ONZ oraz
poszczególnych państw na Ziemi, które
z zawiścią spoglądają na ten nieoczekiwany
sukces amerykańskich kolonistów. Koloniści
muszą walczyć o przetrwanie zdani
na samych siebie.
Zgodnie z moimi oczekiwaniami książkę
czytało się lekko i przyjemnie. Nie
oczekiwałem wiele, więc nie było rozczarowań.
Powieść nie zawierała żadnych głębszych
treści. Jeśli komuś nie przeszkadza,
że Stany Zjednoczone po raz kolejny
zostają ukazane jako matecznik demokracji
i ostoja wartości, to lektura dostarczy
mu miłej rozrywki. Autor nie ma niestety
umiejętności Toma Clancy, czy Fredericka
Forsytha, więc intrygi polityczne
są dość płytkie. Owszem, prawdopodobnie
dobrze antycypuje, że powszechne obecnie
na świecie zjawisko antyamerykanizmu
będzie się pogłębiało, ale sam dostarcza
argumentów na rzecz antyamerykanizmu.
Ale czego ja się czepiam? To tylko
czytadło s-f i nie należy przywiązywać
większej wagi do koncepcji autora
na temat możliwości naprawy świata,
czy nawet galaktyki. Utopia górą.
Ameryka was zbawi. W tej, czy innej
formie.
|
|