|
Wizyta w antykwariacie zaowocowała kupnem
kilku tytułów s-f. Jednym z nich jest
właśnie "Misja międzyplanetarna"
Van Vogta. Dawno temu przeczytałem w
antologii "Droga do science fiction"
Jamesa E. Gunna opowiadanie Van Vogta
"Zabójca z mroków". Opowiadanie
ukazało się w Stanach już w 1939 roku,
a ja mogłem je przeczytać dopiero pół
wieku później, w drugiej połowie lat
80-tych, lecz pomimo tego zrobiło na
mnie ogromne wrażenie. Chyba dlatego,
że zawsze lubiłem s-f z elementami grozy.
Jednak kupując "Misję międzyplanetarną"
nie byłem świadom, że powieść ta powstała
na bazie opowiadań, wśród których było
to, które niegdyś zrobiło na mnie takie
wrażenie. Choć - tak na marginesie -
za najlepsze opowiadanie we wspomnianej
antologii wciąż uważam "Kwiaty
dla Algernona".
Jak na klasyczną s-f przystało, akcja
powieść toczy się w przyszłości. Autor
nie precyzuje, kiedy dokładnie. Śledzimy
kolejne przygody uczestników tytułowej
misji międzyplanetarnej. Właściwie
bardziej adekwatne byłoby stwierdzenie,
że jest to misja międzygalaktyczna.
Jej uczestnikami są wyłącznie mężczyźni
(to dużo mówi o czasach, kiedy powieść
powstawała). Naukowcy i żołnierze.
Żołnierze odgrywają rolę marginalną.
Właściwymi bohaterami są naukowcy.
Specjaliści z różnych dziedzin. Wśród
nich najważniejsza postacią jest Elliot
Grosvenor, neksjanista. Neksjanizm,
to - jak to ładnie ujęto w powieści
- "wszystkologia stosowana".
Naukowcy co i rusz spotykają na swojej
drodze niezwykłe istoty, które zazwyczaj
nie mają wobec nich najlepszych zamiarów.
Jestem pełen podziwu dla wyobraźni
autora, bo każde kolejne spotkanie
jest inne, a zagrożenie dla członków
misji większe.
"Misja międzyplanetarna"
trąci myszką, ale choć minęło już
tyle lat, wciąż dostarcza ciekawej
rozrywki. Ten latający po kosmosie
uniwersytet - bo takie porównanie
dla uczestników misji dość szybko
zrodziło się w mojej głowie - bynajmniej
nie nudził. Autor - być może niechcący
- stworzył świetną karykaturę środowiska
naukowego i targających nim konfliktów.
Konfliktów abstrakcyjnych na pozór
w obliczu zagrożenia zewnętrznego,
ale na tyle silnych, że groziły klęską
całej misji. Jedynym wyjściem, według
autora, byłoby stworzenie jakiejś
metanauki, czyli neksjanizmu. To akurat
słabość powieści, bo tworzy niepotrzebny,
dodatkowy byt (zresztą neksjanizmu
nie było w opowiadaniu, które zostało
rozbudowane w cykl, a następnie powieść).
Poza tym autor sięga nadmiernie do
koncepcji historiozoficznych Oswalda
Spenglera. W powieści ich wyrazicielem
jest historyk. Jest on równocześnie
jednym z ważniejszych sojuszników
głównego bohatera na pokładzie statku
kosmicznego. Wszystkie te katastroficzne
wizje upadku cywilizacji i rozważania
o ich przyczynach wiele mówią o klimacie
epoki, w której tworzył Van Vogt.
Akceptacja jakiejś formy determinizmu
historycznego była typowa dla wielu
ówczesnych ideologów (z komunistami
i nazistami na czele). Mimo wszystko
sam Van Vogt pozostał optymistą, bo
w jego wersji przyszłości ludzka cywilizacja
ominęła pułapki i dotarła do epoki
podróży międzygalaktycznych. A na
tym etapie natknęła się po prostu
na kolejne niebezpieczeństwa. Czy
z nich wybrnie? Tego można się dowiedzieć
z lektury "Misji międzyplanetarnej".
Zachęcam do czytania. Obok interesującej
fabuły przenoszącej nas w przyszłość,
można odbyć równoczesną, bardzo interesującą
podróż w przeszłość. Paradoks? Tylko
pozornie.
|
|