Strona główna Recenzje
Recenzje

Strona główna
Recenzje
Napisz do mnie !

 
   
Recenzje Karola
Clifford D. Simak:
"W pułapce czasu"
Kupiłem tę książkę w antykwariacie przez pewien sentyment. Pamiętam Simaka z czasów, kiedy czytywałem "Fantastykę". Stare dzieje. Opis z okładki na tyle mnie zainteresował, że uznałem, iż kilka złotych wydanych w antykwariacie nie będzie dużą stratą w przypadku, gdyby książka okazała się niewypałem. Napisana została w 1951 roku. To był dobry okres dla fantastyki naukowej. Dopiero później gatunek ten znalazł się w defensywie, popularnością ustępując miejsca fantasy. Z drugiej strony zetknąłem się z opinią, że ówczesna fantastyka to były po prostu baśnie, których miejsce akcji umieszczono w kosmosie, a bohaterów wyposażono w gadżety o możliwościach niewiele odbiegających od magicznych mieczy, pierścieni, różdżek itd. Wszystko w polewie pseudonaukowej i tyle. Zapewne w przypadku niektórych autorów tak było, ale warto pamiętać, że niektóre z pomysłów, które rodziły się wówczas w głowach pisarzy science-fiction, zostały zrealizowane.

Akcja książki umieszczona została w odległej z naszej perspektywy przyszłości, kiedy ludzkość opanowała już całą galaktykę. Autor operuje całymi tysiącleciami. Mści się to później niestety na powieści. Spisując swoje wrażenia z lektury "Misji międzyplanetarnej" Van Vogta zauważyłem, że czytając książkę fantastyczno-naukową odbyłem podróż w przeszłość. Jednak Van Vogtowi udało się uniknąć rażących anachronizmów. Kiedy u Simaka czytam, że za jakieś 6 tysięcy lat (w pewnym momencie pogubiłem się w tych tysiącleciach, którymi operował autor, ale mam nadzieję, iż coś koło tego), kiedy ludzie komunikują się przy pomocy myśli wysyłanych na odległości międzygwiezdne, w użyciu wciąż będą kałamarze, to jestem lekko zniesmaczony. Wprawdzie każdemu trudno się uwolnić od realiów swoich czasów, ale mam wrażenie, że Simakowi przychodziło to z wielką trudnością.

Pewnego wieczoru w odległej przyszłości w domu Christophera Adamsa pojawił się przybysz z jeszcze dalszej przyszłości. Oznajmił Adamsowi, że za 5 dni z kosmosu powróci Asher Sutton. Sutton wyruszył w kosmos 20 lat wcześniej i uznano go za zaginionego. Przybysz z przyszłości oświadczył Adamsowi, iż konieczne jest zabicie Suttona. Adams pełnił na tyle ważną funkcję w ziemskiej hierarchii (Simak skupiał się bardziej na swoim przesłaniu, niż dopracowywaniu realiów przyszłości, więc organizacja świata przyszłości jest dość enigmatyczna, a jestem w tym momencie możliwie delikatny), że faktycznie był władny wydać wyrok na Suttona. Nie ufa jednak gościowi z przyszłości. Kiedy Sutton wraca na Ziemię, nie dzieje mu się krzywda, choć jest nieustannie inwigilowany. Czytelnik wie od początku, że w efekcie pobytu na planecie Obcych zmienił się fizycznie i psychicznie. Jest to wiedza, której nie posiadają nawet ludzie z przyszłości. Ci, którzy stawiają sobie za cel jego zniszczenie. Stawka jest wysoka, bo chodzi o losy ludzkości. Sutton ma w przyszłości napisać książkę, która wywoła konflikt galaktyczny. Oprócz wrogów ma jednak także sojuszników. Są to głównie ludzcy renegaci oraz androidy. Zarówno wrogowie, jak i przyjaciele starają się nim manipulować do swoich celów. Chcą zmienić przyszłość. Niestety Sutton, choć został wyposażony przez Obcych w nadludzkie możliwości fizyczne, to umysłowo ledwo prezentuje poziom pozwalający zaliczyć go do homo sapiens. Poważne badanie wykazałoby pewnie, że są to ledwo promile inteligencji, w granicach dopuszczalnego błędu pomiaru. Daję wyraz swej złośliwości, ale takim uczynił go autor.

Tropiony przez wrogów, wspierany przez sojuszników, Sutton miota się bez wyraźnego celu. Odkrywa przeszłość swojej rodziny. Odbywa podróż w przeszłość. Utwierdza się w przekonaniu, że wszystkie istoty żywe są równe. To właśnie argument na rzecz równouprawnienia androidów i robotów, które już knują za plecami ludzi. Ludzi, którzy w swej arogancji uczynili androidy i roboty swymi niewolnikami.

Zmęczyła mnie ta powieść. Simak czasami popadał w bezsensowną paplaninę. Zapełniał kolejne strony słowotokiem, którego mu nawet chwilami zazdrościłem, ale który sugerował kontakty autora ze środkami odurzającymi. Może tylko alkoholem (chyba dobrze zgaduję, że autor umieścił się w powieści pod postacią starego Cliffa), a może czymś więcej. Najgorsze, że nie jestem pewien intencji autora. Początkowo wydawało mi się, iż Simak usiłował przekonać czytelników o konieczności łamania barier i schematów. Że chciał zakwestionować tkwiące w ludziach przekonanie, iż człowiek jest królem stworzenia. Że marzył o zmianie ludzkiej natury, tak aby obcość nie była przyczyną konfliktów, lecz by wzbogacała. Potem jednak zwątpiłem. Ostatecznie odniosłem bowiem z lektury całkiem odmienne wrażenie. Wyniosłem przekonanie, że człowiek nie może nikomu ufać. Narażony jest zawsze na próbę manipulacji. Najlepsze intencje mogą zostać źle wykorzystane. A przede wszystkim nabrałem niechęci do bohatera. Bo przecież ciąg przyczynowo-skutkowy wygląda tak: Sutton wraca na Ziemię z przesłaniem - Sutton pisze książkę - książka staje się przyczyną konfliktu, który w następstwie odkrycia podróży w czasie ogarnia nie tylko całą galaktykę, ale także całą historię ludzkości. Okropna perspektywa, więc lepiej jej uniknąć. Tymczasem Sutton zupełnie ignoruje fakt, że jego książka stanie się przyczyną cierpień. Stawia ideę wyżej od ludzkiego istnienia. Takie poglądy zawsze głosili komuniści i naziści. Sutton to wprawdzie Hitler na odwrót (nie głosi wyższości, lecz bezwzględną równość wszystkich istot - posunął się nawet dalej niż komuniści), ale efekt jest podobny: wojna i cierpienie. Czy zatem Simak uważał, że idea to wartość absolutna, czy też może właśnie przestrzegał, że zaślepienie ideą jest niebezpieczne? Niestety, poza samym autorem nikt tego nie wie. A autor nie żyje.

 
Poprzednio odwiedzona strona