|
Zaczynając tę książkę liczyłem na ciekawe
rozwinięcie wątków zarysowanych w pierwszym
tomie cyklu "Wojna Łabędzi".
Wprawdzie wątki były kontynuowane, ale
znacznie gorzej było z "ciekawie".
W moim odczuciu w książce zatriumfował
chaos. Wszystko było jakieś takie pogubione.
Bohaterowie książki, wątki, narracja.
Czy było to intencją autora, nie wiem,
ale wiem na pewno, że skutecznie zniechęcił
mnie do dalszej lektury cyklu. A przecież
pierwszy tom pozostawił po sobie miłe
wspomnienie. Przede wszystkim oryginalny
pomysł z magią rzeki Wynnd, w której
wodach miał spoczywać czarnoksiężnik
Wyrr. Konflikt między jego dziećmi,
które odrodziły się by na nowo pogrążyć
świat w wojnie, był może już mniej oryginalny,
ale za to zapowiadał interesujący rozwój
wydarzeń. Tajemnica, która snuła się
po kartach pierwszego tomu dodając mu
pikanterii, w drugim tomie stopniowo
traci na atrakcyjności. Owszem, została
wzbogacona nowymi tropami, ale w moim
mniemaniu lekko wydumanymi, a do tego
czasami gmatwającymi fabułę. Nie przeczę,
że kilka pomysłów wniosło też odświeżający
powiew: pojawienie się brata Wyrra i
jego ukrytego królestwa, ale w sytuacji,
gdy nie został rozplątany żaden z wcześniejszych
wątków, ich pojawienie się wydaje mi
się przedwczesne. Prawdę mówiąc zbyt
wielu tu tajemniczych bohaterów. Dodajmy,
że "legendarnych".
Znani z pierwszego tomu Tam, Fynnol,
Baore, Alaan, Elise Willis, Toren
Renne i Hafydd (wspominam tyko o bardziej
znanych, bo lista powinna być dłuższa)
błądzili teraz po Cichych Wodach.
Naturalnie nie w jednej kompanii,
lecz w różnych grupach. Ciche Wody,
to bagienna kraina leżąca w królestwie
brata Wyrra. Śledzenie, jak snują
się po bagnach prowadząc mało inteligentne
rozmowy było dość nudnym zajęciem.
Żadnej ekspresji. Opis jak wędruje
jedna grupa, potem jak jest tropiona,
potem jak w ślad za tą podąża jeszcze
jedna, i jeszcze jedna, i jeszcze...
I się szukali. A kiedy jedni znaleźli
drugich, to mogli być jeszcze szukani
przez innych, a tamci jeszcze przez
innych... Macie już dość? Bo ja w
końcu miałem. Wprawdzie był mały przerywnik
na opis starć między Renne i Willisami,
ale autor nie zdradza najmniejszych
talentów w dziedzinie opisywania scen
batalistycznych. Było to nawet jeszcze
gorsze od opisu wędrówki po bagnach
kilku grup szukających się nawzajem.
Chyba nie zdradzę zbyt wiele, kiedy
dodam, że w końcu się wszyscy spotkali.
No ale wtedy książka dobrnęła do końca.
Mnie osobiście on rozczarował, ale
nie będę się narażał i nie zdradzę
go. Byłem jednak szczęśliwy, że wreszcie
ten koniec nastąpił.
|
|