Strona główna Recenzje
Recenzje

Strona główna
Recenzje
Napisz do mnie !

   
Recenzje Karola
Douglas Preston, Lincoln Child:
"Martwa natura z krukami"
Douglas Preston i Lincoln Child zasłużyli sobie u mnie na dobrą opinię. Każda ich powieść, którą czytałem, była świetnie napisana. Autorzy utrzymują pewien poziom. Nic zatem dziwnego, że po kolejną ich powieść sięgnąłem z przyjemnością i nie zawiodłem się. Tym bardziej, że bohaterem ponownie jest agent FBI Pendergast, którego nieco niekonwencjonalne metody prowadzenia śledztwa okazują się doskonałym sposobem na dojście do prawdy.

W niewielkiej miejscowości w Kansas, w Medicine Creek, tamtejszy szeryf odnajduje zwłoki kobiety. Ktoś zadał sobie sporo trudu, by wytyczyć na polu kukurydzy polankę o średnicy około 12 metrów. Zwłoki leżą na wznak, otoczone kręgiem nabitych na indiańskie strzały kruków. Dość dziwna aranżacja. Pozostawione na miejscu ślady, wskazują, że morderstwo zostało popełnione gdzie indziej.

Wiadomość o nietypowym morderstwie ściąga do miasteczka agenta Pendergasta. Pendergast, który doszedł już do zdrowia po wypadkach opisanych w "Gabinecie osobliwości", oferuje swą pomoc miejscowym stróżom prawa. Oficjalnie jest na urlopie i nie stara się o formalne powierzenie mu śledztwa. Od razu jednak zapowiada, że to początek serii morderstw. Na nieszczęście dla mieszkańców Medicine Creek, nie myli się. Kolejne zwłoki również są wymyślnie pozowane. Zaczynają krążyć plotki, że ma to związek z dawną klątwą. W 1865 roku w okolicach Medicine Creek Czejenowie wymordowali tzw. bandę Czterdziestu Pięciu. Historia ta obrosła w legendy. Czterdziestu Pięciu mordowało wcześniej bez litości Indian - głównie kobiety i dzieci. Indianie dokonali zemsty. Tajemnicą pozostawało, jak Czejenom udało się zaskoczyć bandytów, a następnie zniknąć bez śladu, nie pozostawiając nawet zabitych koni.

Tymczasem współpraca Pendergasta z miejscowym szeryfem, Dentem Hazenem, nie układa się dobrze. Być może dlatego, że agent FBI dobiera sobie dość ekscentryczną współpracownicę: Corrie Swanson. Corrie ma w miasteczku bardzo złą opinię. Częściowo zasłużenie, bo swój indywidualizm lubi manifestować łamiąc prawo, a częściowo na wyrost, ze względu na kontrowersyjny wygląd. To prawda stara jak świat, że oceniamy innych na podstawie wyglądu. Kto odstaje od norm obowiązujących w grupie, ten naraża się na niechęć grupy. Corrie nosiła nabijaną ostrymi ćwiekami obrożę na szyi, miała fioletowe włosy, pomalowane na czarno paznokcie i kolczyki wkłute w różne miejsca ciała. Można stwierdzić, iż był to modelowy przykład, jak nie należy się ubierać w konserwatywnym miasteczku w Kansas.

Niechęć szeryfa do agenta Pendergasta nie przynosi niczego dobrego. Szeryf Hazen odrzuca koncepcje agenta FBI, które początkowo skłonny był zaakceptować. Jak łatwo się domyślić, nie przyniesie to niczego dobrego.

To, że książka jest dobrze napisana, to w przypadku tych autorów truizm. Powieść ma wiele atutów, a fabuła i akcja, choć bardzo ważne, ich nie wyczerpują. Mamy tu ciekawie odmalowany obraz małego miasteczka, które dogorywa. Młodzi stąd uciekają, szukając lepszych perspektyw. Starsi starają się tylko przeżyć każdy kolejny dzień. Wszyscy tu na pozór wiedzą wszystko o wszystkich. Na pozór, bo cała wspólnota przeżywa kryzys, kiedy zaczynają ginąć ludzie. Silniej ujawniają się w stare urazy i konflikty. Tak to już chyba jest z małymi miasteczkami, że mają one w sobie zarówno coś pociągającego, jak i odpychającego.

Wspomnieć warto też o zakończeniu. Autorom należą się komplementy. Nie tyle za pomysł na postać zbrodniarza, ile za subtelne wyjaśnienie genezy specyficznego traktowania zwłok zamordowanych. Bardzo finezyjna koncepcja. A już myślałem, że autorzy mnie nie zaskoczą.

 
Poprzednio odwiedzona strona