|
Akcja książki toczy się w byłej Jugosławii, w początkach lat 90-tych XX wieku. Właściwie akcja to za dużo powiedziane. Dwóch dziennikarzy telewizyjnych czeka na wybuch mostu. Most ma zostać wysadzony przez wycofujących się Chorwatów. Dziennikarze chcą to nakręcić, bo nikomu dotąd nie udało się zdobyć tego typu zdjęć z konfliktu w byłej Jugosławii. Tak naprawdę jest to pretekst do ukazania ciągu reminiscencji jednego z dziennikarzy. Wspomina on ludzi i wydarzenia, których był świadkiem na różnych wojnach, z których wysyła reportaże już od dwudziestu lat.
Perez-Reverte raz jeszcze popisuje się talentem w kreśleniu barwnych postaci. Sam autor był zresztą korespondentem wojennym. Dlatego nurtowało mnie w czasie całej lektury jedno pytanie: co jest prawdą, a co fikcją? Czy może być prawdą przypadek, gdy dziennikarz celowo włączył do materiału na temat Angoli zdjęcia z Salwadoru, czyli w miejsce czarnych zabitych pojawili się biali zabici, a nikt nie dostrzegł różnicy? Kto wie...
Książka ma gorzką wymowę. Dla Barlesa, jednego z dziennikarzy, nie ma różnych wojen: to ciągle jest ta sama bezsensowna wojna. Od starożytności do współczesności. Maluczcy się mordują, a wielcy tego świata, z dala od wojny, wymyślają powody, dla których warto umierać: flagi, hymny narodowe i pomniki nieznanego żołnierza. W gruncie rzeczy wytykane są najróżniejsze absurdy wojny i wojennego biznesu. Przedstawione są chociażby rozważania dziennikarza o tym, jak to jakiś inżynier wymyśla kolejny śmiercionośny pocisk, nadając mu pieszczotliwe, kobiece imię, bo akurat były imieniny żony bądź córki. A potem, zadowolony z dobrze wykonanej pracy, inżynier jedzie z rodziną do Disneylandu. Gorzkie, ale prawdziwe (choć niekoniecznie do Disneylandu).
W książce obrywa się i innym. Politykom Zachodu, bo nie chcieli się zaangażować i powstrzymać wojny (książka powstała w latach 1993-94). Dziennikarzom też. Niczym sępy krążą nad polem bitwy szukając żeru, czyli materiału na reportaż, lub tylko krótkiego ujęcia, które zostanie pokazane w wiadomościach. Nie są oczywiście zupełnie pozbawieni uczuć, ale najpierw praca, a potem współczucie. Najpierw trzeba nakręcić efektowne ujęcie rannych, a dopiero potem można pomyśleć o udzieleniu im pomocy. Nawet oni jednak czasem pękają. Coś się w nich łamie.
Skupiłem się na refleksjach, ale jest tu cała masa króciutkich epizodów, wyrywanych ze wspomnień Barlesa, czasem przezabawnych, czasem przygnębiających, ale zawsze interesujących. Autor stara się jak może oddać atmosferę wojny. Ukazać towarzyszące jej niezdrowe emocje: równoczesny strach i podniecenie dziennikarzy. Wszystko to okraszone odrobiną ironii, ot chociażby wtedy, kiedy Barles ubolewa w swych rozmyślaniach, że telewizyjni księgowi rozliczają go z każdego wydatku, a równocześnie trwonią pieniądze na kampanie wyborcze, czy też finansowanie takich programów, jak "Pierwszy kodeks" jakiegoś Reverte...
Dodam jeszcze, iż podobało mi się, gdy autorka przekładu starała się dostosować używane w powieści porównania do naszych, polskich realiów. Zastanawiam się jedynie, czy wszyscy czytelnicy byli słuchaczami radiowej rozrywki i skojarzą, kim był wspomniany w powieści dziadek Poszepszyński.
|
|