|
Sam tytuł jest już wymowny: intryga
kręci się wokół szachów. To jeśli chodzi
o szachownicę, natomiast co do drugiego
członu tytułu, to ma on związek z punktem
wyjścia całej fabuły, a mianowicie obrazem
flamandzkiego malarza zatytułowanego
"Partia szachów". Obraz ten
okazuje się być swego rodzaju zagadką,
rebusem na którego trop wpadła bohaterka
o wdzięcznym imieniu Julia, zajmująca
się konserwacją dzieł sztuki. Odkryła
ona na obrazie zamalowany napis: "Kto
zabił rycerza?". Zaintrygowana
tym stara się dociec, kto został sportretowany
na obrazie przedstawiającym pojedynek
szachowy miedzy dwojgiem mężczyzn, któremu
to pojedynkowi sekunduje piękna kobieta.
Odkrycie tożsamości tych osób przynosi
ze sobą także informację, iż jeden z
mężczyzn został zamordowany. To z kolei
prowadzi do wniosku, że na obrazie tym
przedstawiono klucz do rozwikłania tajemnicy
skrytobójczego mordu sprzed stuleci.
Równocześnie owa barwna historia sprawia,
iż rośnie wartość obrazu.
Chciwość jak
wiadomo prowadzi często do zbrodni,
tak jest także i tym razem, chociaż
zdradzę, że tajemniczy prześladowca
bohaterki kieruje się zupełnie pokrętnymi
motywami. Padają zatem trupy, choć bynajmniej
nie gęsto. A wszystko w zgodzie - przynajmniej
tak się sugeruje czytelnikowi - z zasadami
gry w szachy. Owa rozgrywka szachowa
między prześladowcą a Julią, sprawiała
na mnie wrażenie mocno wydumanej. W
swoim czasie pasjonowałem się szachami,
ale zamieniłem tę pasję na brydża. W
szachach obie strony mają na początku
równe szansę i znają nie tylko siłę,
ale także układ sił przeciwnika. W brydżu
o rozdaniu kart decyduje przypadek -
jak w życiu. Nie zawsze znamy siły przeciwnika
- zna je tylko osoba grająca wylicytowany
kontrakt - a rozkładu sił możemy się
wprawdzie domyślać, ale nigdy nie możemy
mieć pewności.
No ale zabrnąłem w jakieś
pseudofilozoficzne rozważania, niczym
autor książki. Właśnie owe rozważania
mnie solidnie znudziły. Mamy tu szachistę,
dowodzącego, że wszystkim rządzą reguły
matematyczne, a szachy mają wymiar symboliczny.
Mamy też muzyka twierdzącego, iż wszechświat
jest nieodgadniony, a symbole są czytelne
jedynie w ramach określonego kontekstu.
Może autor świetnie się przy tym bawił,
ale ja niestety mniej. A już najmniej,
gdy bohaterka, Julia, oddawała się wielostronicowym
snom na jawie, w których odtwarzała
różne prawdopodobne wersje wydarzeń
sprzed stuleci. Ile można znieść wariacji
na jeden temat? Zajmowałem się tym nie
raz zawodowo i wiem doskonale, że prawdopodobnych
scenariuszy mogło być wiele. Kto nie
wierzy, niech sobie zgromadzi wszelkie
możliwe interpretacje wydarzeń, które
miały miejsce w trakcie zjazdu w roku
1000 w Gnieźnie. Niezły ubaw. Hmm, właściwie
to niezły ból głowy...
No ale znowu
odbiegam od tematu. Z drugiej strony
ilustruje to zjawisko, które miało miejsce
w trakcie lektury. Co i rusz odbiegałem
od niej myślami, co jest dość symptomatyczne.
Tym razem - inaczej niż przy poprzednich
pozycjach tego autora - odkrycie tożsamości
prześladowcy był łatwe. Jak już zostałem
zarzucony tyloma informacjami o symbolice,
powtarzalności wydarzeń i "obrazie
w obrazie" to byłoby dziwne na
to nie wpaść. Mimo wszystko książkę
polecam. Szczególnie miłośnikom szachów
i symboliki. |
|