Strona główna Recenzje
Recenzje

Strona główna
Recenzje
Napisz do mnie !

 
   
Recenzje Karola
Arturo Perez-Reverte:
"Cmentarzysko bezimiennych statków"

Autor tym razem wziął na warsztat opowieść przygodową o poszukiwaniu skarbów. Jeśli w ogóle istnieje coś tak niedefiniowalnego jak postmodernizm, do którego kwalifikuje się ostatnio prawie wszystko, to powieść ta jest w pełni postmodernistyczna. Opowieść przygodowa została przez autora skrzyżowana z czarnym kryminałem. Perez-Reverte nie może się przy tym powstrzymać przed popisywaniem się swoją erudycją. W tym przypadku przede wszystkim znajomością literatury marynistycznej. Odnoszę wrażenie, że przed przystąpieniem do pisania robi najpierw kwerendę biblioteczną. Bowiem w prawie każdej swojej powieści snuje rozległe dygresje o podłożu literackim. Właściwie chyba bawi się przy tym świetnie, pozostawiając czytelnikowi zadanie umiejscowienia właściwych odniesień i aluzji literackich. Obawiam się przy tym, że choć mam za sobą lekturę tysięcy książek, to jednak, ze względu na nieco odmienne zainteresowania literackie, nie nadążam za autorem. Ponadto świadom jestem, iż zawodzi mnie pamięć i wiele pozycji książkowych nie pozostawiło po sobie nawet śladu. Dotyczy to chociażby książek Dashiella Hammeta, w tym "Sokoła maltańskiego". Pamiętam ogólny nastrój tych kryminałów, ale zbyt mało konkretów, aby dostrzec ewentualne odwołania. Jeszcze gorzej przykładowo z lekturą Josepha Conrada, bo czytałem wyłącznie "Lorda Jima" i to całe wieki temu. Ta nieznajomość nie przeszkadza nadmiernie w lekturze, ale jednak wywoływała u mnie pewien dyskomfort psychiczny. Było przykładowo dość zabawne, gdy pojawiła się informacja o pewnym szperaczu bibliotecznym nazwiskiem Corso. W innym miejscu bohater przyglądał się wrakowi drobnicowca o nazwie "Korzeniowski". Oczywiście bohater, choć miłośnik Conrada, niczego nie skojarzył. To już zadanie czytelnika.

Perez-Reverte bawi się zatem świetnie, układając rebusy, których odczytanie wymaga sporego oczytania. Obawiam się, że egzamin z lektur zdałem na jakąś trójczynę. Stąd ten dyskomfort psychiczny. Nie chciałbym jednak, aby pozostało wrażenie, iż dla kogoś, kto nie czytał literatury marynistycznej lub czarnego kryminału, jest to powieść nie wskazana. Po prostu umknie mu, tak jak i mi, część zabawy. Pozostanie natomiast intryga. Już zaznaczyłem, że kręci się ona wokół zatopionego statku i tajemniczego ładunku. Statek należał do jezuitów, a zatopiony został tuż przed skasowaniem zakonu jezuitów w Hiszpanii, w trakcie wykonywania tajemniczej misji. Stopniowo dowiadujemy się, co przewoził, ale nie zamierzam tego zdradzać.

Właściwie pomysłodawcą takiej powieści mógłby być Clive Cussler, który lubuje się właśnie w opowieściach o zatopionych skarbach i tajemnicach. Jednak ta sama historia opowiedziana przez Perez-Reverte nabiera zupełnie innego wymiaru. Bohaterem nie jest ktoś na kształt Indiany Jonesa, ale oficer marynarki handlowej o imieniu Coy. Prawdziwy rozbitek. Dosłownie, gdyż rozbił statek, za co zawieszono go w wykonywaniu zawodu, i w przenośni, gdyż jego życie jest pozbawione jakiegoś celu. Na swoje nieszczęście wplątał się w historię ze skarbem. Na nieszczęście, bo w powieściach Perez-Reverte nie ma happy endu. Zakończenia są zawsze mniej lub bardziej przygnębiające. Nie oczekiwałem zatem szczęśliwego zakończenia.

Pech bohatera polegał na tym, że zadurzył się w niewłaściwej kobiecie. To kolejna wizytówka Perez-Reverte. Kobiety w jego powieściach zazwyczaj są niewłaściwe. Kłamią, oszukują i żerują na męskich słabościach. Prawdziwe modliszki. Tanger Soto, obiekt westchnień bohatera, jest kolejną postacią z tej galerii. I jak to zazwyczaj bywa, bohater świadom jest, że związek ten nie ma przyszłości, a wymarzona kobieta nim manipuluje, ale nie jest w stanie poradzić sobie ze swoimi uczuciami. Brnie więc w kłopoty, mając tego pełną świadomość. Można powiedzieć, że jest prawdziwym bohaterem romantycznym, który z definicji musi być nieszczęśliwie zakochany. Zresztą pod adresem Coya padły w pewnym momencie słowa wypowiedziane przez jego przyjaciela jako komentarz do całej tej sytuacji: "Zawsze czytałeś za dużo książek. To nie mogło się dobrze skończyć." Nadzwyczaj trafny komentarz. Zwłaszcza, iż mogę go odnieść także do mojej własnej sytuacji.

Wróćmy jednak na grunt powieści. Jak zwykle, Perez-Reverte barwnie kreśli postaci. Mamy zatem czarny charakter w osobie Nino Palermo, który też chce zdobyć zatopiony skarb. Nie kryje on swojej nienawiści do kobiet i ostrzega Coya, oczywiście na próżno, przed Tanger. Jest jeszcze zatrudniony przez Palermo zbir spod ciemnej gwiazdy. W tej roli Horacio Kiskoros, były oficer argentyński, dumny ze swej poprzedniej, dość makabrycznej pracy, polegającej na torturowaniu przesłuchiwanych. W słusznej sprawie naturalnie.

Perez-Reverte nie dał się uwieść wymyślonej przygodzie i poszukiwania skarbu sprowadził do banalnych czynności, takich jak wyznaczenie pozycji na mapie i mozolne penetrowanie dna morza przy pomocy sprzętu elektronicznego dzień po dniu. Napięcie budują same relacje między Coyem a Tanger Soto, w których nawet przez moment nie można powiedzieć o szczerości kobiety, oraz między tą parą a Nino Palermo i jego zausznikami. W konsekwencji powstała rzecz naprawdę interesująca. Autor ciekawie prowadzi narrację, stopniowo odsłaniając intrygę.

 
Poprzednio odwiedzona strona