|
Autor tym razem wziął na warsztat opowieść
przygodową o poszukiwaniu skarbów. Jeśli
w ogóle istnieje coś tak niedefiniowalnego
jak postmodernizm, do którego kwalifikuje
się ostatnio prawie wszystko, to powieść
ta jest w pełni postmodernistyczna.
Opowieść przygodowa została przez autora
skrzyżowana z czarnym kryminałem. Perez-Reverte
nie może się przy tym powstrzymać przed
popisywaniem się swoją erudycją. W tym
przypadku przede wszystkim znajomością
literatury marynistycznej. Odnoszę wrażenie,
że przed przystąpieniem do pisania robi
najpierw kwerendę biblioteczną. Bowiem
w prawie każdej swojej powieści snuje
rozległe dygresje o podłożu literackim.
Właściwie chyba bawi się przy tym świetnie,
pozostawiając czytelnikowi zadanie umiejscowienia
właściwych odniesień i aluzji literackich.
Obawiam się przy tym, że choć mam za
sobą lekturę tysięcy książek, to jednak,
ze względu na nieco odmienne zainteresowania
literackie, nie nadążam za autorem.
Ponadto świadom jestem, iż zawodzi mnie
pamięć i wiele pozycji książkowych nie
pozostawiło po sobie nawet śladu. Dotyczy
to chociażby książek Dashiella Hammeta,
w tym "Sokoła maltańskiego".
Pamiętam ogólny nastrój tych kryminałów,
ale zbyt mało konkretów, aby dostrzec
ewentualne odwołania. Jeszcze gorzej
przykładowo z lekturą Josepha Conrada,
bo czytałem wyłącznie "Lorda Jima"
i to całe wieki temu. Ta nieznajomość
nie przeszkadza nadmiernie w lekturze,
ale jednak wywoływała u mnie pewien
dyskomfort psychiczny. Było przykładowo
dość zabawne, gdy pojawiła się informacja
o pewnym szperaczu bibliotecznym nazwiskiem
Corso. W innym miejscu bohater przyglądał
się wrakowi drobnicowca o nazwie "Korzeniowski".
Oczywiście bohater, choć miłośnik Conrada,
niczego nie skojarzył. To już zadanie
czytelnika.
Perez-Reverte bawi się zatem
świetnie, układając rebusy, których
odczytanie wymaga sporego oczytania.
Obawiam się, że egzamin z lektur zdałem
na jakąś trójczynę. Stąd ten dyskomfort
psychiczny. Nie chciałbym jednak, aby
pozostało wrażenie, iż dla kogoś, kto
nie czytał literatury marynistycznej
lub czarnego kryminału, jest to powieść
nie wskazana. Po prostu umknie mu, tak
jak i mi, część zabawy. Pozostanie natomiast
intryga. Już zaznaczyłem, że kręci się
ona wokół zatopionego statku i tajemniczego
ładunku. Statek należał do jezuitów,
a zatopiony został tuż przed skasowaniem
zakonu jezuitów w Hiszpanii, w trakcie
wykonywania tajemniczej misji. Stopniowo
dowiadujemy się, co przewoził, ale nie
zamierzam tego zdradzać.
Właściwie pomysłodawcą
takiej powieści mógłby być Clive Cussler,
który lubuje się właśnie w opowieściach
o zatopionych skarbach i tajemnicach.
Jednak ta sama historia opowiedziana
przez Perez-Reverte nabiera zupełnie
innego wymiaru. Bohaterem nie jest ktoś
na kształt Indiany Jonesa, ale oficer
marynarki handlowej o imieniu Coy. Prawdziwy
rozbitek. Dosłownie, gdyż rozbił statek,
za co zawieszono go w wykonywaniu zawodu,
i w przenośni, gdyż jego życie jest
pozbawione jakiegoś celu. Na swoje nieszczęście
wplątał się w historię ze skarbem. Na
nieszczęście, bo w powieściach Perez-Reverte nie ma happy endu. Zakończenia
są zawsze mniej lub bardziej przygnębiające.
Nie oczekiwałem zatem szczęśliwego zakończenia.
Pech bohatera polegał na tym, że zadurzył
się w niewłaściwej kobiecie. To kolejna
wizytówka Perez-Reverte. Kobiety w jego
powieściach zazwyczaj są niewłaściwe.
Kłamią, oszukują i żerują na męskich
słabościach. Prawdziwe modliszki. Tanger
Soto, obiekt westchnień bohatera, jest
kolejną postacią z tej galerii. I jak
to zazwyczaj bywa, bohater świadom jest,
że związek ten nie ma przyszłości, a
wymarzona kobieta nim manipuluje, ale nie jest w stanie poradzić sobie ze
swoimi uczuciami. Brnie więc w kłopoty,
mając tego pełną świadomość. Można powiedzieć,
że jest prawdziwym bohaterem romantycznym,
który z definicji musi być nieszczęśliwie
zakochany. Zresztą pod adresem Coya
padły w pewnym momencie słowa wypowiedziane
przez jego przyjaciela jako komentarz
do całej tej sytuacji: "Zawsze
czytałeś za dużo książek. To nie mogło
się dobrze skończyć." Nadzwyczaj
trafny komentarz. Zwłaszcza, iż mogę
go odnieść także do mojej własnej sytuacji.
Wróćmy jednak na grunt powieści. Jak
zwykle, Perez-Reverte barwnie kreśli
postaci. Mamy zatem czarny charakter
w osobie Nino Palermo, który też chce
zdobyć zatopiony skarb. Nie kryje on
swojej nienawiści do kobiet i ostrzega
Coya, oczywiście na próżno, przed Tanger.
Jest jeszcze zatrudniony przez Palermo
zbir spod ciemnej gwiazdy. W tej roli
Horacio Kiskoros, były oficer argentyński,
dumny ze swej poprzedniej, dość makabrycznej
pracy, polegającej na torturowaniu przesłuchiwanych.
W słusznej sprawie naturalnie.
Perez-Reverte nie dał się uwieść wymyślonej
przygodzie i poszukiwania skarbu sprowadził
do banalnych czynności, takich jak wyznaczenie
pozycji na mapie i mozolne penetrowanie
dna morza przy pomocy sprzętu elektronicznego
dzień po dniu. Napięcie budują same
relacje między Coyem a Tanger Soto,
w których nawet przez moment nie można
powiedzieć o szczerości kobiety, oraz
między tą parą a Nino Palermo i jego
zausznikami. W konsekwencji powstała
rzecz naprawdę interesująca. Autor ciekawie
prowadzi narrację, stopniowo odsłaniając
intrygę. |
|