|
Sięgnąłem po tę książkę zachęcony wcześniejszą
lekturą "Klubu Dumas" tego samego autora.
Dla niezorientowanych przypomnę, że
na podstawie "Klubu Dumas" Polański
nakręcił horror "Dziewiąte wrota". "Klub
Dumas" ma niewiele zresztą wspólnego
z filmem i może właśnie dlatego zrobił
na mnie duże wrażenie.
"Ostatnia bitwa
templariusza" jest jednak całkowicie
odmienna. Nie tylko dlatego, że tam
osią intrygi była obecność szatana na
Ziemi, a recenzowana książka dotyczy
obecności Boga. No ale zapędziłem się,
zacznijmy zatem od początku.
Pewnej
nocy tuż przed północą pewien hacker
wdarł się do systemu komputerowego Watykanu.
Przedostał się przez wszystkie linie
ochronne i zostawił wiadomość bezpośrednio
papieżowi, na jego osobistym komputerze.
Zadał sobie tyle trudu, aby donieść,
że stary, rozpadający się, barokowy
kościół w Sewilli zabija. To bynajmniej
nie żart. W wyniku tajemniczych wypadków
zginęły tam dwie osoby.
Watykan postanowił
interweniować. Niekoniecznie po to,
aby sprawę wyjaśnić, ale by ukarać winnych
zamieszania. I tu wkracza do akcji ksiądz
Lorenzo Quart. Ksiądz do zadań specjalnych.
Wiem, że brzmi to cokolwiek zabawnie,
ale wybaczmy to autorowi. Jak to bywa
z ludźmi od zadań specjalnych, wykonują
oni najbrudniejszą robotę. Tak samo
jest i z księdzem Quartem. Nie ze wszystkich
swoich dotychczasowych poczynań jest
dumny. I choć to co robił, czynił dla
dobra Kościoła, wciąż ma wyrzuty sumienia.
Aż dziwne, iż autor nie pokusił się
o przytoczenie znanej dewizy pewnego
Hiszpana, założyciela zakonu jezuitów: Ad maiorem Dei gloria - Ku większej
chwale Boga. W tym wypadku mógłby to
sparafrazować: Ad maiorem Ecclesiae
gloria - Ku większej chwale Kościoła.
To bynajmniej nie to samo.
Autor daje
krytyczny obraz Kościoła katolickiego.
I tu ciekawostka. Najmroczniejszą postacią
jest kardynał Jerzy Iwaszkiewicz. To
on domaga się głów, a nie wyjaśnienia
sprawy. Z ust bohaterów padają w jego
stronę najcięższe oskarżenia. Zresztą
samego papieża-Polaka oskarża się,
że za jego pontyfikatu dokonał się w
Kościele zwrot na prawo. To taki mały
kamyczek do naszego ogródka. Pytanie
tylko, czy jest to wyłącznie opinia
autora, czy może raczej powielenie funkcjonującego
na Zachodzie stereotypu polskiego, konserwatywnego
Kościoła.
Ale zostawmy ten temat. Wróćmy
do naszego bohatera. Ksiądz Quart jest
księdzem, który już dawno stracił wiarę.
Pozostał żołnierzem, który wykonuje
rozkazy. Zatracił się w rytuale swej
pracy. Gra bez szemrania przypisaną
mu rolę. Jest cyniczny. Nie znaczy to
bynajmniej, że łamie reguły. Celebruje
je, choć chyba tylko po to, by udowodnić
siłę swego charakteru. Tym razem jednak
w tej zbroi tytułowego templariusza
pojawiły się rysy. Nie zdradzę dlaczego.
Nie wyjaśnię też zagadki Kościoła. Powiem
jedynie, iż zaskoczyła mnie tożsamość
hackera. Głowiłem się nad tym, ale choć
mam za sobą lekturę całej masy sensacji
autorstwa MacLeana, Forsytha czy Ludluma,
to tym razem kompletna klapa. Tym lepiej
świadczy to o autorze.
W książce zafascynował mnie barwny sposób
przedstawiania postaci. Co ciekawe narrator
nie podsuwa nam ocen, lecz pozwala byśmy
samodzielnie wyrobili sobie opinię.
Nawet postaci łotrów są ukazane niejednoznacznie.
Także i oni gonią za marzeniem. A że
akurat są fajtłapowaci, a ich zbrodnicze
pomysły rodzą się na bazie filmów obejrzanych
ostatnio w telewizji, nie wróży to im
powodzenia. Dialogi między tymi przedstawicielami
marginesu są miejscami przezabawne.
Bardzo ciekawą postacią tej łotrowskiej
trójki jest ich przywódca, don Ibrahim.
Ma za sobą barwną przeszłość, ale nie
wiadomo do końca, co w nie jest prawdą,
a co kłamstwem. Z pewnych wydarzeń można
wnioskować, iż w jego opowieściach więcej
jest zmyśleń, ale kto wie...
Książka ma w dużym stopniu charakter
refleksyjny. Chyba nawet aż za bardzo.
Stąd miejscami rozwlekłe dialogi. Chodzi
o to, że główni bohaterowie w pewnym
momencie stracili wiarę w Boga. Nie
umieją jej w sobie odnaleźć. Szukają
jej u innych, by odbudować swą własną.
Z różnym skutkiem. Okazuje się, iż nikt
tu nie jest bez skazy. Odniosłem jednak
wrażenie, że sam autor zagubił gdzieś
ideę przewodnią. Bohaterowie - krytycznie
oceniający innych - do końca nie przestali
odgrywać przypisanych im ról. Bunt był
co najwyżej krótkotrwały. Nie wiedzą
o co mają walczyć. Nie tyle idą przez
życie, ile pozwalają mu się nieść naprzód.
Tęsknią za czymś nieokreślonym. Niesprecyzowanym
do końca marzeniem lub czymś, czego
nie mogą mieć. A może właśnie kształtują
swoje marzenia w ten sposób, by usprawiedliwić
swą bierność i niechęć do radykalnych
zmian. Jedyna osoba, która prze naprzód,
robi to nie bacząc na nic i płaci za
to odpowiednio. Jak na książkę z morałem
przystało. |
|