|
Po ostatnio przeczytanych książkach
grozy poczułem ochotę na małą odmianę
i postanowiłem sięgnąć po coś z sensacji.
A że dawno nie czytałem żadnej powieści
Morrella, a cenię sobie tego autora,
więc wybrałem jedną z jego książek.
Powieść zaczyna się od sceny, w której
Matt Pittman przygotowuje się do popełnienia
samobójstwa. Podchodzi do sprawy rzetelnie
i metodycznie. Nie działa pod wpływem
chwili. Życie od pewnego czasu było
dla niego tylko pasmem udręki: przedwczesna
śmierć syna, rozpad małżeństwa...
Nie ma po co żyć. Teraz, kiedy załatwił
wszystkie zaległe sprawy, kiedy pospłacał
wszystkie długi, kiedy uregulował
wszystkie zobowiązania, może osobiście
sprawdzić, ile jest prawdy w opowieściach
o życiu po śmierci. Wkłada pistolet
do ust i powoli naciska spust. Ta
scena miałaby w sobie być może więcej
dramatyzmu i napięcia, gdyby nie streszczenie
z okładki, które zdradza, że Matt
Pittman będzie bohaterem powieści.
Trudno oczekiwać, by mógł nim być
jako denat. To nie ten gatunek literatury.
Nie jest zatem zaskoczeniem, że w
chwili, gdy bohater zaczyna naciskać
spust, dzwoni telefon. Przyjaciel
prosi go o jeszcze jedną przysługę.
Ten przyjaciel, Burt Forsyth, jest
redaktorem naczelnym "The Chronicle".
Gazeta znajduje się w kłopotach finansowych
i ogłoszono jej bankructwo. Matt,
który niegdyś był dobrym dziennikarzem,
zgadza się przepracować w niej kilka
dni, do czasu jej zamknięcia. Nawet
się nie domyśla, jak wielki wpływ
będzie to miało na jego życie.
Matt, odkąd przeżył załamanie po
śmierci syna, pracuje w dziale nekrologów.
Burt zleca mu teraz napisanie nekrologu
jednego z tzw. superdoradców, którzy
przez pół wieku kształtowali amerykańską
politykę. Jonathan Millgate, którego
nekrolog Matt ma przygotować, trafił
do szpitala po ataku serca. Dziennikarz
interesował się tym politykiem i jego
ciemnymi interesami już przed laty.
Za swoje zainteresowanie zapłacił
wówczas uszczerbkiem na zdrowiu i
serią kosztownych wizyt u dentysty.
Teraz może wrócić do tematu. Tylko,
czy chce? Motywacji mu brakuje, ale
są zobowiązania wobec Burta. Niechętnie
udaje się więc do szpitala, gdzie
jest świadkiem wywożenia Millgate'a
z budynku. To budzi w nim ciekawość.
Zatrzymuje taksówkę i każe się wieźć
w ślad za karetką. Tym sposobem trafia
do posiadłości na przedmieściu. Dziennikarskie
instynkty biorą górę nad rozsądkiem
i Matt przekrada się za ogrodzenie.
Gdyby umiał powściągnąć tę niestosowną
chęć odkrycia tajemnicy, nie wpakowałby
się nieświadomie w kłopoty. Już następnego
dnia jest oskarżony o morderstwo,
tropiony przez policję i nasłanych
zabójców. Musi desperacko ratować
życie. Zmiana radykalna, zważywszy,
że jeszcze niedawno chciał umrzeć.
Żeby wyjść cało z opresji, musi odkryć
tajemnicę skrywaną przez superdoradców.
Tajemnicę, którą ich zdaniem już posiadł.
Tajemnicę, z powodu której wydano
na niego nieformalny wyrok śmierci.
Biorąc tytuł do ręki byłem przekonany,
że autor zagwarantuje mi miłą i przyjemną
lekturę. W tym względzie się nie zawiodłem.
Jeśli był lekki dysonans, to wynikał
on z pewnego pomieszania konwencji.
Wszystko zaczęło się od realistycznego
portretu psychologicznego samobójcy.
Nie mógłbym się przyczepić. Bohater
uznał, że nie ma po co żyć. Stracił
wszelką nadzieję. Nie godzi się jednak,
by ktokolwiek decydował za niego,
więc broni później swojego życia.
A potem spotyka na swojej drodze Jill
Warren. I od tego momentu realizm
ustąpił miejsca bajce. Rozumiem, że
w efekcie wymowa powieści stała się
bardziej optymistyczna. Być może wydawca
naciskał. Być może autor doszedł do
wniosku, iż czytelnicy wolą szczęśliwe
historie. Cokolwiek było motywem,
wywołało u mnie lekką dezaprobatę.
Chodzi o nastawienie. Po pierwszych
rozdziałach spodziewałem się już smutnej,
ale realistycznej historii. Tymczasem
bohaterowi przydarzył się cud. A ja
nie wierzę w cuda. A może po prostu
zazdroszczę bohaterowi?
|
|