Strona główna Recenzje
Recenzje

Strona główna
Recenzje
Napisz do mnie !

 
   
Recenzje Karola
Robert Jordan:
"Ścieżka sztyletów"

Na książkę tę czekałem naprawdę długo. Przyznaję, że cykl Koło Czasu jest aktualnie moim ulubionym cyklem fantasy. Aktualnie, czyli spośród tych, które obecnie się ukazują.

Koło Czasu jest tak wielowątkowe, iż streszczanie w tym miejscu tego, co wydarzyło się w 8 już z kolei tomie, mijałoby się z celem. Osią intrygi jest w każdym razie mające nadejść starcie między Ciemnością i Światłem. Motyw starcia dobra ze złem jest w gruncie rzeczy ograny. Znajdziemy go w bardzo wielu pozycjach. Ale sposób w jaki przedstawia go Jordan i oprawa, jaką mu dodaje, zasługują na słowa najwyższego uznania.

Nadejście Ostatniej Bitwy zwiastuje wiele znaków. Jednym z nich jest pojawienie się Smoka Odrodzonego, czyli mężczyzny władającego mocą. O ile kobiety władające mocą są czymś powszednim, o tyle dla mężczyzn korzystanie z mocy jest zabronione, gdyż męska część mocy została skażona złem, toteż korzystanie z niej grozi szaleństwem. Dlatego też wszyscy mężczyźni potrafiący korzystać z mocy, czyli przenosić, są wyłapywani i ujarzmiani, czyli pozbawiani mocy. Dba o to dość specyficzny zakon kobiet władających mocą: Aes Sedai.

Głównym bohaterem cyklu jest Rand al'Thor, który jest właśnie Smokiem Odrodzonym. Samo wymienienie postaci, które towarzyszą mu na kartach kolejnych tomów, zajęłoby zbyt wiele miejsca. Nie ukrywam jednak, że wraz z kolejnymi tomami odnoszę wrażenie, iż nie tylko akcja nie zbliża się do jakiegoś zakończenia, ale nawet się od niego oddala. Autor co i rusz wyciąga kolejną niespodziankę i spiętrza intrygę. Do pewnego momentu zdawało się to mieć sens i składało się na jakąś całość. Jordan rozbudowywał wątki poboczne, aby szerzej ukazać tło. Wyczarowany przez jego wyobraźnię świat jest doprawdy fascynujący. Autor tworzył ponadto historię tego świata, z której wynikało ni mniej ni więcej, iż jest to Ziemia po jakimś niezwykłym kataklizmie. Czuło się kolegę po fachu - Jordan też jest historykiem. Czerpie z historii pełnymi garściami, po to tylko, aby przepuścić ten materiał przez swój umysł jak przez maszynkę do mielenia mięsa, a to, co z tego wychodzi zasługuje na słowa najwyższego uznania.

Tyle tylko, że w pewnym momencie autor dostrzegł, iż trafił na złotą żyłę. Zyskał spore grono czytelników takich jak ja, którzy niecierpliwie oczekują każdej kolejnej pozycji. W tych okolicznościach zarżnięcie kury znoszącej złote jajka byłoby głupotą. Nie ma zatem co się łudzić. Powstanie zapewne jeszcze wiele tomów.

W sumie nie powinienem narzekać. Lubię przecież jego książki. No ale dostrzegam niepokojącą tendencję. Autor zaczynając książkę ma świadomość, iż trzeba wyprodukować kilkaset stron, a przy tym nie posunąć zanadto naprzód akcji. Dlatego początkowo akcja się ślimaczy, a opisy są zdecydowanie przydługie. Dopiero, gdy Jordan spostrzega, iż napisał wystarczająco dużo stron, aby zadowolić wydawcę i otrzymać należyte honorarium, akcja przyśpiesza. Na koniec mamy prawdziwą gonitwę wydarzeń.

Co gorsza, o ile pierwsze tomy miewały w miarę sensowne zakończenia, o tyle obecnie są urywane w najciekawszym momencie. Wreszcie akcja ruszyła i koniec. To już kolejny taki tom. Najgorsze, iż już się uzależniłem. Mogę popsioczyć, ale i tak niecierpliwie będę wyczekiwał kontynuacji. Tylko kiedy to będzie? Na Zachodzie już jest, a wkrótce ma być jeszcze jeden, ale w kiedy w Polsce? Do tego czasu zdążę zapewne przeczytać sobie po raz kolejny kilka wcześniejszych tomów. Sam już nie wiem, ile to już razy czytałem pierwsze tomy. Z perspektywy kolejnych tomów zawsze dostrzegam w nich coś, co za pierwszym, czy nawet drugim razem mi umknęło.

Właściwie wystawiłem cyklowi Jordana laurkę. Dodajmy zatem kilka łyżek dziegciu do tego miodu. Jako historyk zajmujący się wojskowością średniowieczną mam przede wszystkim zastrzeżenia co do walorów bojowych Aielów. Znam przebieg większości bitew średniowiecznych i wiem, iż w większości wypadków to konnica roznosiła w pył piechotę, a nie na odwrót. Gdy wobec tego czytam, iż samotny, nieopancerzony w żaden sposób Aiel jest zagrożeniem dla konnego wojownika zakutego w zbroję, to wybałuszam oczy z niedowierzania. Kolega po fachu, a takie dyrdymały wypisuje.

Piechota, która stawiała czoła jeździe musiałaby być wyposażona co najmniej w duże tarcze i raczej jednak przyjąć taktykę defensywną. Bywało, że szarże konnicy na piechotę ustawioną w zwartym szyku i wspieraną łucznikami kończyły się klęską. Zdyscyplinowana piechota mogła, ale tylko mogła, wygrać. Wszystko zależało od tego, kto i jak dowodził konnicą. Ale atak nieopancerzonej i niezaopatrzonej w tarcze piechoty na konnicę oznaczałby rzeź piechoty. Jeżeli konnica przez wiele stuleci dominowała na polach bitewnych, to nie był to wyłącznie efekt mody. Piechur docierał na pole bitwy zmęczony. Konny nie. Kto miał większe szanse? Wypoczęty wojownik, czy zmęczony?

Ponadto Aielowie mają jakoby miękkie obuwie. Może i nadaje się ono na pustynię, ale przy długich marszach po twardym terenie oznacza, iż po kilku kilometrach wszyscy odbiliby sobie stopy. Sam tego doświadczyłem, kiedy zdarzyło mi się przewędrować kilka dni pod rząd po kilkadziesiąt kilometrów w butach na cienkiej, miękkiej podeszwie. Może i buty te wydają się wygodniejsze, ale to nie przypadek, że żołnierskie buty mają twarde podeszwy.

Kolejna wątpliwość to Panny, czyli wojowniczki Aielów. Już kontestowałem wartość bojową pieszych i nieopancerzonych wojowników, jakimi mają być Aielowie, a co dopiero mówić o ich żeńskiej wersji. Może i nie miałbym nic przeciwko, gdyby Jordan opisywał kobiety o posturze niedźwiedzia, ale gdy pisze o ich równoczesnej urodzie, to mam ochotę wyć. Niech ktoś mi wskaże ładną i zgrabną kobietę, która siłą dorównuje mężczyźnie. Trochę realizmu!

Następna watpliwość. Aielowie trafili do obcego kraju. Czy potrzebują przewodników? Ależ skąd! Czują się jak u siebie. Dziwi ich może nieco śnieg itp., ale drogę zawsze odnajdą bezbłędnie. Gdy w wyniku intryg część Aielów została magicznie przeniesiona w obcy dla siebie teren, to czy czuje się zagubiona? Nie, doskonale odgaduje, gdzie się znajduje. Tylko podziwiać znajomość geografii. W końcu każdy mały Aiel chodził do szkoły, w której pani na lekcji pokazywała mu mapy, opisywała każdy kraj, pokazywała zdjęcia... Nie ma takiego miejsca, gdzie czułby się obco. Zgrzytacie już zębami?

No i jeszcze jeden zarzut na koniec. Ile można czytać o biciu kogoś rózgami po tyłku? Najczęściej kobiet i to po gołym tyłku. Zaczynam już nawet podejrzewać jakieś skrzywienie u autora. Wyobraźcie to sobie: wypięty, nagi, zgrabny damski tyłeczek, na który spadają razy... To może się niektórym podobać. Nie podejrzewam bowiem autora, by nie znał innych form kar cielesnych. Nie mówiąc już o tym, iż są inne sposoby karania, a kary fizyczne bywają mało skuteczne. Nie żebym uważał to za niepedagogiczne, gdyż czasami jest to wyłączny sposób na uświadomienie dziecku, iż popełniło błąd. Jednak zgadzam się, że jest to swego rodzaju przyznanie się do bezsilności. Ponadto wyłącznie karami fizycznymi trudno jest przekonać kogoś do zmiany swoich poglądów i przekonań. Musi być kij i marchewka. Doskonale opanowali ten sposób komuniści i pranie mózgu w ich wydaniu bywało skuteczne. No, ale tylko bywało. Człowiek jest zbyt skomplikowaną istotą, aby jeden klucz pasował do każdego.

Powyższa krytyka, choć może wydać się surowa, nie umniejsza faktu, iż cykl Jordana swym rozmachem przytłacza konkurencję. Kiedy więc wreszcie będzie ten kolejny tom?

 

 
Poprzednio odwiedzona strona