Strona główna Recenzje
Recenzje

Strona główna
Recenzje
Napisz do mnie !

 


Mały leksykon wybranych postaci występujących
w cyklu "Koło czasu"

 
Recenzje Karola
Robert Jordan:
"Rozstaje zmierzchu",
"Wichry cienia"
Rozstaje zmierzchu Wichry cienia
Moja przygoda z cyklem "Koło czasu" trwa już ponad 10 lat. W 1995 roku przeczytałem pierwsze tomy, które mnie zachwyciły. Choć przeczytałem później wiele powieści fantasy, a niektóre z nich oceniam wyżej, niż cykl Jordana (przykładowo cykle autorstwa George'a R. R. Martina, czy Stevena Eriksona), to "Koło czasu" zajmuje wciąż miejsce szczególne. Mimo tego odwlekałem lekturę X tomu cyklu. Łudziłem się, że może doczekam pojawienia się następnych części. Próżne nadzieje. Wprawdzie na Zachodzie ukazał się już XI tom, zatytułowany "Knife Of Dreams", ale kto wie, kiedy pojawi się na polskim rynku. Na razie musiałem zadowolić się X tomem. I powtórką poprzednich tytułów cyklu. Okazało się to niezbędne. Przede wszystkim przez wzgląd na mnóstwo postaci przewijających się w kolejnych tomach cyklu. Autor nie ma litości i żongluje setkami imion. Nawet, gdy czyta się cykl jednym ciągiem, można się pogubić. Stąd mój pomysł, aby stworzyć sobie podręczny leksykon wybranych postaci. Może zresztą przyda się komuś jeszcze, więc zdecydowałem się go udostępnić.

"Rozstaje zmierzchu" i "Wichry cienia" głównie kontynuują wątki znane z poprzednich tomów cyklu. Ilość tych wątków rozrosła się już do znacznych rozmiarów. Jednak bohaterem pierwszych stron X tomu jest Rodel Ituralde, który dotychczas znany był czytelnikom jedynie pośrednio. Jego nazwisko pojawiało się już wiele tomów wcześniej. Graendal, jedna z Przeklętych, starała się nim manipulować, ale z jakim efektem, trudno na razie orzec. Jej celem było zwiększenie chaosu. Czy działania Ituralde, których zapowiedzią był prolog, posłużą Przeklętym, zobaczymy. To nowy wątek powieści. Tylko dlatego poświęciłem mu więcej uwagi. Inne zaledwie naszkicuję.

Logain opuścił Czarną Wieżę i w towarzystwie schwytanych wcześniej Aes Sedai udał się na poszukiwanie Randa. Galad nadal służy w szeregach Białych Płaszczy. Gawyn wciąż pozostaje w służbie Elaidy i Aes Sedai z Tar Valon. Caemlyn zostało oblężone przez pretendentów do tronu Andoru i Elayne musi szukać sposobu rozwiązania kryzysu. Ogir Loial powrócił z podróży, w którą wyprawił go Rand. Mat opuścił Ebou Dar i musi stawić czoło swemu przeznaczeniu. A nie jest takie proste, bo owo "przeznaczenie" to córka cesarzowej Seanchan. Perrin wciąż podąża tropem uprowadzonej przez Shaido Aiel żony. Egwene przewodzi zbuntowanym przeciw Elaidzie Aes Sedai, które rozpoczęły oblężenie Tar Valon. Alviarin płaci cenę swej arogancji i jej pozycja w Tar Valon ulega radykalnym zmianom. Rand decyduje się na negocjacje z Seanchanami.

Skłamałbym, gdybym powiedział, że atutem cyklu powieściowego Jordana jest wartka akcja. Wręcz przeciwnie. Niektóre rozdziały są rozdmuchane za bardzo. Nic nie wnoszą do akcji. A już szczytem wszystkiego jest przepis na pranie jedwabiu, który zajął całą stronę. Czy autor sądzi, że czytelnika to interesuje? Mnie z pewnością nie. W stworzonym przez Jordana uniwersum to ogirowie słyną z rozwlekłej narracji. Autor musi czuć się z nimi duchowo spokrewniony, bo miejscami dłużyzny są przeraźliwe. Zresztą spotkałem się z opiniami osób, którym polecałem ten cykl, twierdzących, że książki Jordana są nudne. Coś w tym pewnie jest. Łatwo zresztą dostrzec i inne mankamenty cyklu. Nadmiar postaci szkodzi powieściom, bo rozprasza uwagę. Skądinąd autor musi nieźle się namęczyć, bo każda postać nosi inne imię. Wymyślenie setek imion to nie lada wyzwanie.

Niektóre powieści fantasy napisane są tak, jakby autor jedynie spisywał to, co się wydarzyło. Do tego stopnia kreowane przez autora wydarzenia wydają się prawdopodobne. W przypadku "Koła czasu" tak nie jest. Miejscami przy lekturze trzeba wykazać dużo dobrej woli, by zaakceptować przebieg wydarzeń przedstawiany przez Jordana. Wyraźnie widać, że w takich dziedzinach, jak polityka, dyplomacja, czy wojskowość, autor dysponuje jedynie powierzchowną wiedzą. Efektem są różne potknięcia. Aby nie być gołosłownym, mały przykład. Elayne, pretendentka do tronu Andoru, wypowiada następujące słowa:
"- Najemnicy, nawet jeśli nie są honorowi, dbają przynajmniej o swoją reputację. Zmiana strony płacącej to jedna rzecz, ale jawna zdrada i otwarcie bramy wrogowi to coś zupełnie innego."
Jordan jest z wykształcenia historykiem. I właśnie historia dowodzi fałszywości tych słów. Nie trzeba szukać daleko. W czasie wojny trzynastoletniej (1454-1466) właśnie dzięki zdradzie najemników, Malbork znalazł się w polskich rękach. Najemnik nie naje się reputacją, więc przedkłada dodatkowy zarobek nad lojalność. W efekcie słowa wypowiedziane przez Elayne podważają jej kwalifikacje do rządzenia. Wątpię by było to intencją autora. To jedna z sytuacji, kiedy przy lekturze musiałem tłumić swój rozbudzony zmysł krytycyzmu. Zresztą już kiedyś drążyłem ten wątek (recenzja "Ścieżki sztyletów"), więc nie chciałbym niepotrzebnie do tego wracać.

Pastwię się nad Jordanem, a tymczasem - mimo wszystko - jestem wielkim fanem cyklu. Co o tym zdecydowało? Przede wszystkim bardzo ciekawy pomysł. Niby ograny jak świat konflikt Dobra ze Złem, a jednak wszystko to nie jest takie proste, jak by się mogło wydawać. Jordan wykreował świat po apokalipsie. Kiedyś był on zaawansowany technicznie, ale potem nadeszła katastrofa. Akcja powieści toczy się w okresie, gdy szykują się wielkie zmiany. Są proroctwa i zapowiedzi, ale jest też wiele niewiadomych. Zagadki i tajemnice kryją się na każdym kroku. To jeden z istotnych atutów cyklu. Autora cechuje ponadto niezwykły talent w kreowaniu życia codziennego i obyczajów. Jasne, można doszukiwać się inspiracji "Władcą pierścieni", czy "Diuną", mamy też wyraźne wpływy chrześcijaństwa (nie przypadkiem chyba jest mowa o Czarnym, Shai'tanie itd.), ale inwencja autora jeśli chodzi o wymyślanie norm i obyczajów oraz dbałość o nawet drobne ich szczegóły, jest niesamowita. Ciekawy jest też zestaw bohaterów zmagających się z własnym przeznaczeniem. A choć tempo wydarzeń wydaje się powolne, to jednak zwroty akcji potrafią zaskoczyć. Tę wyliczankę atutów pewnie mógłbym ciągnąć. Autorowi udało się mnie po prostu oczarować wymyślonym przez siebie światem. I choć czasami czymś mnie zirytuje, to i tak pozostanę jego wiernym czytelnikiem.

Na koniec może mała uwaga dotycząca polskiego wydania. Wiadomo, że polski rynek wydawniczy (nie tylko książek, ale choćby i filmów), rządzi się swoimi prawami. Wydawnictwo zrezygnowało z okładki X tomu znanej na Zachodzie. Nie pierwszy to raz zresztą. Los taki spotkał kilka wcześniejszych tomów, choć Darrel K. Sweet ze swoimi okładkami nadał kształt wielu postaciom cyklu (osobiście wolę okładki Charlesa Keegana, które pojawiły się na Zachodzie na wznowieniach). Zapewne względy ekonomiczne tłumaczą taką politykę wydawnictwa. A szkoda, bo okładki zaproponowane w polskim wydaniu nijak się mają do treści. Można by je równie dobrze wykorzystać dla każdej powieści fantasy, czy po prostu historycznej. Nie przenoszą żadnych treści.

 
Poprzednio odwiedzona strona