|
Moja przygoda z cyklem "Koło czasu"
trwa już ponad 10 lat. W 1995 roku przeczytałem
pierwsze tomy, które mnie zachwyciły.
Choć przeczytałem później wiele powieści
fantasy, a niektóre z nich oceniam wyżej,
niż cykl Jordana (przykładowo cykle
autorstwa George'a R. R. Martina, czy
Stevena Eriksona), to "Koło czasu"
zajmuje wciąż miejsce szczególne. Mimo
tego odwlekałem lekturę X tomu cyklu.
Łudziłem się, że może doczekam pojawienia
się następnych części. Próżne nadzieje.
Wprawdzie na Zachodzie ukazał się już
XI tom, zatytułowany "Knife Of
Dreams", ale kto wie, kiedy pojawi
się na polskim rynku. Na razie musiałem
zadowolić się X tomem. I powtórką poprzednich
tytułów cyklu. Okazało się to niezbędne.
Przede wszystkim przez wzgląd na mnóstwo
postaci przewijających się w kolejnych
tomach cyklu. Autor nie ma litości i
żongluje setkami imion. Nawet, gdy czyta
się cykl jednym ciągiem, można się pogubić.
Stąd mój pomysł, aby stworzyć sobie
podręczny leksykon wybranych postaci.
Może zresztą przyda się komuś jeszcze,
więc zdecydowałem się go udostępnić.
"Rozstaje zmierzchu" i
"Wichry cienia" głównie
kontynuują wątki znane z poprzednich
tomów cyklu. Ilość tych wątków rozrosła
się już do znacznych rozmiarów. Jednak
bohaterem pierwszych stron X tomu
jest Rodel Ituralde, który dotychczas
znany był czytelnikom jedynie pośrednio.
Jego nazwisko pojawiało się już wiele
tomów wcześniej. Graendal, jedna z
Przeklętych, starała się nim manipulować,
ale z jakim efektem, trudno na razie
orzec. Jej celem było zwiększenie
chaosu. Czy działania Ituralde, których
zapowiedzią był prolog, posłużą Przeklętym,
zobaczymy. To nowy wątek powieści.
Tylko dlatego poświęciłem mu więcej
uwagi. Inne zaledwie naszkicuję.
Logain opuścił Czarną Wieżę i w towarzystwie
schwytanych wcześniej Aes Sedai udał
się na poszukiwanie Randa. Galad nadal
służy w szeregach Białych Płaszczy.
Gawyn wciąż pozostaje w służbie Elaidy
i Aes Sedai z Tar Valon. Caemlyn zostało
oblężone przez pretendentów do tronu
Andoru i Elayne musi szukać sposobu
rozwiązania kryzysu. Ogir Loial powrócił
z podróży, w którą wyprawił go Rand.
Mat opuścił Ebou Dar i musi stawić
czoło swemu przeznaczeniu. A nie jest
takie proste, bo owo "przeznaczenie"
to córka cesarzowej Seanchan. Perrin
wciąż podąża tropem uprowadzonej przez
Shaido Aiel żony. Egwene przewodzi
zbuntowanym przeciw Elaidzie Aes Sedai,
które rozpoczęły oblężenie Tar Valon.
Alviarin płaci cenę swej arogancji
i jej pozycja w Tar Valon ulega radykalnym
zmianom. Rand decyduje się na negocjacje
z Seanchanami.
Skłamałbym, gdybym powiedział, że
atutem cyklu powieściowego Jordana
jest wartka akcja. Wręcz przeciwnie.
Niektóre rozdziały są rozdmuchane
za bardzo. Nic nie wnoszą do akcji.
A już szczytem wszystkiego jest przepis
na pranie jedwabiu, który zajął całą
stronę. Czy autor sądzi, że czytelnika
to interesuje? Mnie z pewnością nie.
W stworzonym przez Jordana uniwersum
to ogirowie słyną z rozwlekłej narracji.
Autor musi czuć się z nimi duchowo
spokrewniony, bo miejscami dłużyzny
są przeraźliwe. Zresztą spotkałem
się z opiniami osób, którym polecałem
ten cykl, twierdzących, że książki
Jordana są nudne. Coś w tym pewnie
jest. Łatwo zresztą dostrzec i inne
mankamenty cyklu. Nadmiar postaci
szkodzi powieściom, bo rozprasza uwagę.
Skądinąd autor musi nieźle się namęczyć,
bo każda postać nosi inne imię. Wymyślenie
setek imion to nie lada wyzwanie.
Niektóre powieści fantasy napisane
są tak, jakby autor jedynie spisywał
to, co się wydarzyło. Do tego stopnia
kreowane przez autora wydarzenia wydają
się prawdopodobne. W przypadku "Koła
czasu" tak nie jest. Miejscami
przy lekturze trzeba wykazać dużo
dobrej woli, by zaakceptować przebieg
wydarzeń przedstawiany przez Jordana.
Wyraźnie widać, że w takich dziedzinach,
jak polityka, dyplomacja, czy wojskowość,
autor dysponuje jedynie powierzchowną
wiedzą. Efektem są różne potknięcia.
Aby nie być gołosłownym, mały przykład.
Elayne, pretendentka do tronu Andoru,
wypowiada następujące słowa:
"- Najemnicy, nawet jeśli nie
są honorowi, dbają przynajmniej o
swoją reputację. Zmiana strony płacącej
to jedna rzecz, ale jawna zdrada i
otwarcie bramy wrogowi to coś zupełnie
innego."
Jordan jest z wykształcenia historykiem.
I właśnie historia dowodzi fałszywości
tych słów. Nie trzeba szukać daleko.
W czasie wojny trzynastoletniej (1454-1466)
właśnie dzięki zdradzie najemników,
Malbork znalazł się w polskich rękach.
Najemnik nie naje się reputacją, więc
przedkłada dodatkowy zarobek nad lojalność.
W efekcie słowa wypowiedziane przez
Elayne podważają jej kwalifikacje
do rządzenia. Wątpię by było to intencją
autora. To jedna z sytuacji, kiedy
przy lekturze musiałem tłumić swój
rozbudzony zmysł krytycyzmu. Zresztą
już kiedyś drążyłem ten wątek (recenzja
"Ścieżki sztyletów"), więc
nie chciałbym niepotrzebnie do tego
wracać.
Pastwię się nad Jordanem, a tymczasem
- mimo wszystko - jestem wielkim fanem
cyklu. Co o tym zdecydowało? Przede
wszystkim bardzo ciekawy pomysł. Niby
ograny jak świat konflikt Dobra ze
Złem, a jednak wszystko to nie jest
takie proste, jak by się mogło wydawać.
Jordan wykreował świat po apokalipsie.
Kiedyś był on zaawansowany technicznie,
ale potem nadeszła katastrofa. Akcja
powieści toczy się w okresie, gdy
szykują się wielkie zmiany. Są proroctwa
i zapowiedzi, ale jest też wiele niewiadomych.
Zagadki i tajemnice kryją się na każdym
kroku. To jeden z istotnych atutów
cyklu. Autora cechuje ponadto niezwykły
talent w kreowaniu życia codziennego
i obyczajów. Jasne, można doszukiwać
się inspiracji "Władcą pierścieni",
czy "Diuną", mamy też wyraźne
wpływy chrześcijaństwa (nie przypadkiem
chyba jest mowa o Czarnym, Shai'tanie
itd.), ale inwencja autora jeśli chodzi
o wymyślanie norm i obyczajów oraz
dbałość o nawet drobne ich szczegóły,
jest niesamowita. Ciekawy jest też
zestaw bohaterów zmagających się z
własnym przeznaczeniem. A choć tempo
wydarzeń wydaje się powolne, to jednak
zwroty akcji potrafią zaskoczyć. Tę
wyliczankę atutów pewnie mógłbym ciągnąć.
Autorowi udało się mnie po prostu
oczarować wymyślonym przez siebie
światem. I choć czasami czymś mnie
zirytuje, to i tak pozostanę jego
wiernym czytelnikiem.
Na koniec może mała uwaga dotycząca
polskiego wydania. Wiadomo, że polski
rynek wydawniczy (nie tylko książek,
ale choćby i filmów), rządzi się swoimi
prawami. Wydawnictwo zrezygnowało
z okładki X tomu znanej na Zachodzie.
Nie pierwszy to raz zresztą. Los taki
spotkał kilka wcześniejszych tomów,
choć Darrel K. Sweet ze swoimi okładkami
nadał kształt wielu postaciom cyklu
(osobiście wolę okładki Charlesa Keegana,
które pojawiły się na Zachodzie na
wznowieniach). Zapewne względy ekonomiczne
tłumaczą taką politykę wydawnictwa.
A szkoda, bo okładki zaproponowane
w polskim wydaniu nijak się mają do
treści. Można by je równie dobrze
wykorzystać dla każdej powieści fantasy,
czy po prostu historycznej. Nie przenoszą
żadnych treści.
|
|