|
Czasami niestety przychodzi rozczarowanie,
kiedy sięga się po książkę autora, którego
znamy tylko z jednej dobrej powieści.
David Drake zdobył moje uznanie dzięki
"Światowi Northa". Nie miałem
wielkich oczekiwań, bo przecież fabuła
"Świata Northa" była nieskomplikowana,
a postaci jednowymiarowe, ale liczyłem
na dobrą rozrywkę, kiedy kupowałem "Podstęp".
I tu się zawiodłem. Może tym razem powinienem
był potraktować poważniej wątpliwości,
które pojawiły się po przeczytaniu streszczenia
z okładki. Uważam za dość ryzykowne
porównywanie Bizancjum do Kamelotu (tym
zdaniem dowiodłem, iż mam nadmierne
skłonności do posługiwania się eufemizmami).
Nie wspominając o tym, iż przywykłem
do innej pisowni zamku króla Artura.
Sam pomysł na powieść zapowiadał
się jednak interesująco. Jest rok
528 naszej ery. Mnich stylita (czyli
jeden z tych niepoprawnych chrześcijańskich
pustelników) Michał z Macedonii znajduje
dziwny przedmiot. Kiedy go dotyka,
doświadcza dziwnych wizji. Postanawia
więc pokazać niezwykły przedmiot swemu
przyjacielowi, biskupowi Aleppo, Antoniuszowi.
Ten z kolei decyduje, że przedmiot
powinien trafić w ręce jego przyjaciela,
Belizariusza. Belizariusz to dość
znana postać historyczna (przynajmniej
dla kogoś, kto trochę liznął historii).
Wybitny wódz bizantyjski z okresu
panowania cesarza Justyniana. Tu muszę
uczynić mały wtręt ze swojego poletka.
W powieści wyraźnie widać, że autorzy
czytali pisma Prokopiusza z Cezarei
(w tym jego "Historię sekretną").
Stamtąd zaczerpnęli szereg postaci
i ich charakterystyki. Naturalnie
nie trzymali się wiernie historii.
Ani tej w dość subiektywnej i pełnej
żółci wersji złośliwego Prokopiusza,
ani tej bardziej obiektywnej, w wydaniu
współczesnych historyków. W końcu
pisali książkę z definicji fantastyczną.
Mimo tego wpływy Prokopiusza są na
tyle wyraźne, że nie sposób ich nie
dostrzec. Trochę szkoda, bo w jego
wywodach miejscami jest tyle samo
prawdy, ile w opowieściach przewodniczącego
Leppera na temat lądowania UFO w Klewkach.
Choć może nieco trudniej udowodnić
Prokopiuszowi kłamstwo, bo świadkowie
nie mogą złożyć żadnych zeznań. Co
najmniej do czasu Sądu Ostatecznego.
Belizariusz, kiedy dotyka dziwnego
przedmiotu, doświadcza wizji przyszłości.
Widzi upadek Bizancjum z rąk imperium
Malawian. Wiedza na temat przyszłości
staje się kluczem do dalszych działań
bizantyjskiego wodza. Trzeba wyprzedzić
przeciwnika i przygotować się do wojny.
A skoro w wizji pojawiły się tajemnicze
machiny na kształt słoni, walczące
po stronie Malawian, konieczne jest
wynalezienie broni, która będzie w
stanie stawić im czoła. Dodatkowo
można też podjąć inne działania, które
pokrzyżują plany Malawian. Wiedza
o przyszłości to w końcu najpotężniejsza
z broni. O ile oczywiście przyszłość
można zmienić...
Do tego momentu wszystko przedstawiało
się świetnie. A potem, nie wiedzieć
czemu, przez ponad sto stron autorzy
zajmują się kampanią wojenną prowadzoną
przez Belizariusza przeciw Persom.
Nie było ani fantastycznie, ani historycznie,
tylko nudno. Autorzy uparli się, aby
drobiazgowo opisać tę wojnę. Tymczasem
ten epizod nie wnosił niczego do historii
konfliktu z Malawianami. Nie umiem
znaleźć uzasadnienia dla jego obecności
w powieści. Tak jakby autorzy zapomnieli,
o czym miała być książka. Nie zaciekawił
mnie ten fragment także dlatego, że
autorzy utknęli gdzieś pomiędzy realiami
historycznymi a fantastyką. Ten przydługi
opis wojny z Persami przesądził o
mojej opinii na temat powieści. Później
było lepiej, co uczciwie przyznaję,
ale nie zmieniło to już mojej krytycznej
opinii. Zwłaszcza gdy odkryłem na
koniec, że to tylko pierwszy tom,
a autorom marzy się cykl.
Generalnie wnioski z lektury są takie,
iż nie była to książka dla mnie. Zapewne
dla kogoś, kto nie jest historykiem
wojskowości średniowiecznej (co mi
się przytrafiło), może to być dobra
powieść. Dialogi są nieźle napisane
i iskrzą humorem. A kogo - poza mną
- obchodzi, że autorzy mają mizerne
pojęcie o realiach życia w VI wieku
i ówczesnej wojskowości? Może innym
spodoba się historia tocząca się rzekomo
w VI wieku, której bohaterowie zachowują
się jak z XXI wieku i poruszają się
w całkowicie wymyślonych przez autorów
realiach. Być może ktoś uzna za atut
fakt, że więcej w powieści wątków
typowo przygodowych, niż fantastycznych.
|
|