Strona główna Recenzje
Recenzje

Strona główna
Recenzje
Napisz do mnie !

 
   
Recenzje Karola
John Case:
"Kod Genesis"
Punktem wyjścia całej opowieści jest epizod, który miał miejsce w pewnym prowincjonalnym kościele we Włoszech. Tamtejszy ksiądz ze zdumieniem wysłuchał spowiedzi lekarza - ginekologa prowadzącego klinikę zajmującą się zapładnianiem kobiet. Treści tej spowiedzi nie poznajemy, no ale nie będę krył, że domyśliłem się jej natychmiast. Byłem w związku z tym strasznie zawiedziony, gdy zakończenie potwierdziło moje domysły. Może po prostu w swoim czasie za dużo przeczytałem tego typu książek. To właśnie sprawia, iż zazwyczaj w księgarniach szukam jedynie kilku nazwisk. John Case do nich nie należy, ale książkę tę pożyczyłem od przyjaciela. Uznałem, że na bezrybiu i rak ryba. Co do dalszego ciągu intrygi, to jest ona mocno jak dla mnie naciągana. Ksiądz przerażony wyznaniem lekarza udał się do Rzymu, gdzie - nie bacząc na tajemnicę spowiedzi - zasłyszaną opowieść przekazał dalej. Tajemnica szybko przestała być tajemnicą i dotarła do uszu katolickich ekstremistów, czyli organizacji, a właściwie zakonu, Umbra Domini, co oznacza Cień Pana.

W tym momencie muszę przyznać, że powieść zupełnie wkroczyła na grunt science-fiction, bardziej niestety fiction, tracąc dla mnie wszelkie znamiona prawdopodobieństwa, a absurd i nonsens walczyły odtąd ze sobą o palmę pierwszeństwa. Otóż na czele zakonu stał młody mistrz kickboxingu o zadatkach na szarlatana. Umbra Domini, choć pozostająca w ramach Kościoła katolickiego miała odrzucać postanowienia Soboru Watykańskiego II. W jej szeregach znajdowali się - naturalnie przypadkiem - byli płatni mordercy. Wyjątkowo zresztą fachowi i skuteczni. Oczywiście do czasu. Do pewnego podpalenia w Waszyngtonie, które niezupełnie poszło po myśli zabójcy, gdyż zaplanowany przez niego pożar wybuchł w trakcie, gdy znajdował się on jeszcze w budynku. Też mi fachowiec, phi. Jeśli to wytrzymaliście, to dalej było jeszcze gorzej. Bo tak się złożyło, że akurat w przypadku tego akurat konkretnego morderstwa, które nie do końca poszło jak trzeba, spokrewniony z ofiarą był zamożny szef firmy detektywistycznej. Dalszy ciąg łatwo przewidzieć: bierze on sprawę w swoje ręce. Przy jego błyskotliwości mógł się schować tuzin najlepszych policjantów. Był do tego stopnia inteligentny, że aż bolały mnie zęby, gdy musiałem czytać przez kilkadziesiąt stron, jak dochodzi do kolejnego etapu śledztwa, który był tak oczywisty dla każdego czytelnika, jak to, iż niebo jest niebieskie. Dobra powieść to gra z czytelnikiem. Może ona przybrać różne formy. W tym przypadku autor zdecydowanie nie posiadł tej umiejętności. Trudno się dziwić, to w końcu literacki debiut. Aż bolało, gdy charakterystyka metod pracy brata zamordowanej i policjanta prowadzącego tę sprawę była doskonałym powtórzeniem tych samych szczegółów: zwyczaj zakładania nowego notatnika dla każdej sprawy. W obu przypadkach autor pieczołowicie opisał ten identyczny proceder. A ja zastanawiałem się, który środek przeciwbólowy przyniesie ulgę moim znękanym zębom...

Akcja ospale toczyła się naprzód nie zaskakując absolutnie niczym. Taki Ludlum, kiedy pisał o jakimkolwiek spisku, to umiał stworzyć atmosferę osaczenia, a Case niestety nie. Ponadto ta książka jest amerykańska do bólu. Kto przeczyta, ten zrozumie. Mamy tu aż nadmiar poprawności politycznej. Chociażby na próżno możemy tu szukać informacji na temat przynależności rasowej lub narodowościowej. Za to mamy zabawę akcentami. Zapewne jest ona zrozumiała dla czytelnika ze Stanów, ale ja tylko domyślałem się, że osoba z dziwnym akcentem jest kwalifikowana do jakieś grupy z tytułu pochodzenia. Co ciekawe, w moim odczuciu ta odmienność wymowy jest bardziej uwłaczająca niż krótka charakterystyka pochodzenia rasowego i narodowościowego. To w średniowieczu ludzie wierzyli, że jeśli o czymś nie będą mówili to problem zniknie. Renesans magicznego myślenia? Mógłbym punktować wiele rzeczy, ale dodam jeszcze tylko, że w książce pojawia się nawet Gdańsk. Mamy też epizod praski. Dużo on mówi o postrzeganiu tej części Europy. Charakterystyka czeskiego naczelnika policji: hipis z długimi, przetłuszczonymi włosami i ze złotym zębem. Brr, na miejscu Czechów bym się obraził. Z drugiej strony u nas mamy ministra Pałubickiego w swetrze. Do niektórych nigdy nie dociera, że czasami trzeba przestrzegać pewnych reguł. No, ale to tylko znowu niepotrzebna dygresja.

W każdym razie książka zakończyła się zgodnie z moimi oczekiwaniami, choć w głębi duszy miałem nadzieję, że może jednak autor mnie zaskoczy. Niestety tak się nie stało. Na końcu miała miejsce mała manifestacja mocy nadprzyrodzonych. Oczekiwana przeze mnie, aczkolwiek przychodziło mi do głowy kilka innych pomysłów. Jeden tylko mały plusik dla książki. Zabawne są pewne paralele z... Nie, jednak nie zdradzę. Każdy czytelnik to dostrzeże. A ironią losu jest to, że ma to także związek z pojawieniem się w książce Gdańska.

 
Poprzednio odwiedzona strona