|
|
|
|
|
|
Kristen Britain:
"Zielony Jeździec" |
|
|
|
|
|
Jest to kolejna powieść z gatunku fantasy.
Rzecz dzieje się w Sacoridii. Mianem
Zielonych Jeźdźców określa się gońców
królewskich. Bohaterką jest Karigan,
dziewczyna, którą dziekan właśnie zawiesił
w prawach studenta za udział w bójce.
Gdy podąża do domu, natyka się na umierającego
Zielonego Jeźdźca, który przekazuje
jej misję dostarczenia ważnej wiadomości.
Karigan, w której budzi się żądza przygód,
podejmuje się tego zadania i nieświadomie
sama zostaje Zielonym Jeźdźcem. Co gorsza
ściganym zarówno przez ludzi, jak i
mroczniejsze siły, które zdecydowanie
są nieludzkie. Te złe siły reprezentuje
personifikuje tajemniczy Szary, który
czyni wyłom w wybudowanym po Wielkiej
Wojnie murze, oddzielającym Sacoridię
od skażonego złem lasu Karmorhan
Vane. Swoją drogą dość interesujące,
jakie piętno potrafi odcisnąć na literaturze
anglosaskiej starożytny mur Hadriana.
Mur jest przecież obecny także w cyklu
George'a R. R. Martina. W każdym razie
przez ten wyłom wdzierają się teraz
do Sacoridii złe siły. Właściwie streszczony
przeze mnie początek jest dość ograny
w fantasy i odwołuje się do znanego
schematu. Mamy tajemnicze złe siły,
które dla własnych celów chcą sprowadzić
na ludzi zagładę, a losy świata zależą
od jednego bohatera. No czasami kilku
bohaterów. Autorka posłużyła się tym
ogranym wielokrotnie od czasów Tolkiena
schematem, by wykreować swój świat.
Pomimo entuzjastycznych opinii na obwolucie
książki, nie zachwyciłem się wizją Kristen
Britain. Początek był nawet niezły.
Utrzymany w konwencji baśni, lekko nierealny.
Były momenty, które jako żywo przypominały
baśnie braci Grimm (epizod w Siedmiu
Kominach). Potem było coraz słabiej.
Autorka uderzyła w stronę fantasy
heroicznej. Ale z mizernym efektem.
Przy tym widać w powieści duże wpływy
Terry'ego Goodkinda. Nie dość, że jedna
z rzek nosi nazwę Terrygood, to na dodatek
te peany na temat kupieckiej zaradności...
Ale Goodkind lepiej zna się na mechanizmach
gospodarki. Britain o gospodarce nie
ma bladego pojęcia i o ile utrzymałaby
powieść w klimacie bliższym braciom
Grimm, niż rzeczom o Conanie, to nawet
bym przełknął tezę, że podstawę gospodarki
stanowi przerób drewna na papier, o
tyle, skoro wybrała tę drugą ewentualność,
to muszę stwierdzić, iż nie słyszałem
o tym, by kiedykolwiek i gdziekolwiek
zapotrzebowanie na papier było tak wielkie,
aby jego wyrób stał się podstawą gospodarki
narodowej. Papier potrzebny jest na
książki i czasopisma. Nawet w świecie
współczesnym, gdzie, przynajmniej na
półkuli północnej, analfabetyzm prawie
zanikł, czytelnictwo pozostawia wiele
do życzenia. Właściwie sprawa tego papieru
to jedynie niuans. Pewnie nawet bym
nie zwrócił na niego uwagi, gdyby powieść
coraz bardziej, w miarę lektury, nie
obniżała lotów. Może zawiniło moje nastawienie.
Nie byłem przygotowany na coś z gatunku
heroic fantasy. Wówczas byłbym
bardziej tolerancyjny. A tak drażnił
mnie brak polotu bohaterki, która miała
trudności z procesem myślowym. Zresztą
tego polotu brakowało wszystkim postaciom
w powieści. Intrygi były na beznadziejnym
poziomie. Król Zachary nie nadawałby
się nawet na stróża nocnego pałacu,
który zamieszkiwał. Nawet by się nie
ojerzał, a już by mu cały pałac wynieśli.
A o rządzeniu nie miał żadnego pojęcia.
W powieści nawet czarne charaktery były
bez ikry. Były nudne. Właściwie powiedziałbym,
że autorka miała kilka interesujących
pomysłów, ale za mało, aby stworzyć
z tego zajmującą powieść. Może pastwienie
się nad debiutantką nie jest najlepszą
postawą, ale czasami warto się zastanowić,
czy to, co napisaliśmy, to aby na pewno
to, co chcemy zaprezentować czytelnikom,
czy też dopiero zarys dobrej powieści
na przyszłość. |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Site
copyrights© 2006 by Karol Ginter |
|
|
|